Jadwisia i wilk
Autor: Iwona Pliszka
Jest to druga część opowiadania pt. "Cudowne wakacje Jadwisi".
SZCZENIACZEK
Jadwisia miała już więc za sobą pierwszy rok szkolny w Węgorzewie. Obie z mamą przeprowadziły się tu, gdyż ciocia Małgosia i wujek Władek potrzebowali pomocy w swej nowej działalności ochrony przyrody w gospodarstwie. Anna wiele im mogła pomóc, począwszy od wypełnienia wniosku o dofinansowanie, a na codziennej pracy w polu i w zagrodzie skończywszy.
Sprzedała mieszkanie w Warszawie – przenosiła się do siostry na stałe. Za uzyskane pieniądze kupiła samochód, by móc codziennie zawozić córkę Jadwisię do szkoły. Jak na osobę z zespołem Downa dziewczynka była nad wyraz inteligentna, nie na tyle jednak, by chodzić do znajdującej się w pobliżu zwykłej szkoły. Szkoła specjalna była zaś dość daleko i dlatego był im potrzebny samochód.
Reszta pieniędzy była wkładem Anny w rozpoczynaną wspólnie z siostrą działalność. Szwagrostwo uparli się, by w zamian dopisać Annę do współwłasności gospodarstwa. Była nawet z tego zadowolona – w końcu lepiej się pracuje na własnym. No i Jadwisia była w ten sposób na przyszłość zabezpieczona.
Teraz miała trzynaście lat i właśnie zakończyła rok szkolny. Anna zdecydowała z tej okazji zawieźć ją do Puszczy Boreckiej, by pokazać wioskę indiańską urządzoną we wsi Wolisko. To dla dzieci wielka atrakcja. Dzieci Małgorzaty i Władysława były tam już kilkakrotnie i z entuzjazmem o niej Jadwisi opowiadały. Teraz więc sama Jadwisia miała ją wreszcie zobaczyć.
Do Woliska nie było daleko – zajechały tam wczesnym przedpołudniem. Jadwisi bardzo podobała się wioska indiańska. Z ciekawością oglądała totemy, przedmioty codziennego użytku i namioty. Anna tymczasem nawiązała rozmowę ze starszym panem, towarzyszącym swemu cierpiącemu na zespół Downa wnukowi.
- Mieszkamy tu na miejscu, w Wolisku – mówił pan Marian. - Wybraliśmy się na poranny spacer. Długo nie zostaniemy, musimy wrócić do domu na obiad. Obiecałem to synowej.
- Ja z córką przyjechałam z Węgorzewa – odrzekła Anna. - Chcę jej jeszcze pokazać zagrodę żubrów. A potem poszukamy miłego miejsca, w którym mogłybyśmy odpocząć.
- Znam tu miłe leśne jeziorko – powiedział na to pan Marian. - Można w jego pobliże dojechać samochodem. Ale jest mało uczęszczane, ponieważ ma zarośnięte brzegi. W tym roku zamieszkał tam nawet młody orzeł bielik.
Anna zainteresowała się jeziorkiem i pan Marian pokazał jej dojazd na mapie. Toteż gdy obie z Jadwisią nacieszyły się wioską indiańską, a następnie żubrami, po południu udały się właśnie tam.
Jeziorko było rzeczywiście zarośnięte ze wszystkich stron. Od strony drogi był pomost, ale już zupełnie zbutwiały. Za to było przepięknie. Jadwisia z mamą usiadły na niewielkiej polance, rozkoszując się ładną pogodą i głosami ptaków pośród trzcin.
Tak mijały godziny – na opalaniu. Blisko zmierzchu młody orzeł bielik dał się im wreszcie zobaczyć. Przyleciał i polował na ryby, a gdy słońce zaczęło zachodzić, usiadł na wierzchołku najwyższej sosny.
Siedział tak dłuższą chwilę; nagle jednak znów zerwał się do lotu. Tym razem celem nie była ryba w jeziorze. Ptak opadł na przeciwległym brzegu, po czym znowu się uniósł, wyraźnie niosąc coś w szponach.
- Może to kaczka? - zastanawiała się Anna.
Wielkość wskazywała na to; więcej nie dało się zobaczyć pod zachodzące słońce. Tymczasem bielik wracał na swoją sosnę. Nie miał szczęścia. Kiedy był nad polanką, zakotłowało się i stado kruków, wylatując z lasu, zaczęło go gonić.
Dogoniły i zaatakowały. W ferworze walki bielik upuścił zdobycz i jak niepyszny, uciekając, zniknął kobiecie z oczu. A kruki za nim.
Jadwisia zaś puściła się biegiem do przodu.
- Mamo! - zawołała. - Tam coś spadło na krzak!
Podbiegły obie. Ale ku zaskoczeniu Anny na krzaku nie leżała martwa kaczka. Zwierzątko jeszcze żyło i był to ociekający krwią... szczeniaczek.
- Skąd młody pies tak daleko od zabudowań? Chyba, że...
Annie aż serce zabiło z przejęcia mocniej. Nie wyraziła jednak swego podejrzenia głośno. Zdjęła sweter i delikatnie owinęła nim szczeniaczka, zdejmując go z krzaka głogu.
- Przynieś koszyk, w którym przywiozłyśmy prowiant – zwróciła się do córki. - Trzeba go zaraz zawieźć do weterynarza.
Jadwisia przyniosła koszyk. Anna wyścieliła go swetrem i ułożyła na nim szczeniaczka. Upewniwszy się zaś, że rany nie są głębokie, zdecydowała się pojechać do znajomego weterynarza w Węgorzewie, zamiast tracić czas na poszukiwania na miejscu.
- Tak będzie lepiej – wyjaśniła Jadwisi. - Już jest późno i nie wiem, czy udałoby się tutaj kogoś znaleźć.
Szybko więc pojechały do domu. Ściemniało się błyskawicznie i było już całkiem ciemno, kiedy dojechały. W międzyczasie Anna zmieniła zdanie i skierowała samochód od razu dwie przecznice dalej, wprost do posiadłości pana Zbyszka – weterynarza.
Na szczęście w domu pana Zbyszka było zapalone światło.
- Weź koszyk – powiedziała Anna do córki.
Jadwisia wzięła koszyk ze szczeniaczkiem i wyniosła go z samochodu. Anna zamknęła drzwi i skierowały się obie do domu weterynarza. Anna nacisnęła dzwonek.
- Przepraszam, że przychodzimy tak późno – odezwała się, gdy pan Zbyszek wyjrzał na ganek. - Znalazłyśmy rannego szczeniaczka i nie można czekać do rana.
- Oczywiście – rzekł weterynarz i otworzył szeroko drzwi. - Wejdźcie do środka – zaprosił.
Wędrowniczki weszły do sieni i Jadwisia podała koszyk.
- Wygląda kiepsko – rzekł ze smutkiem pan Zbyszek, kiedy ujrzał szczeniaczka. - Zaczekajcie chwilę w salonie. Muszę go natychmiast opatrzyć.
Zabrał koszyk i zniknął z nim w gabinecie. Anna z córką weszły na górę do salonu, gdzie zastały żonę gospodarza.
- Dobry wieczór – pozdrowiły Beatę. - Wybacz, że wieczorem zabieramy ci męża. Przywiozłyśmy rannego szczeniaczka.
- Nie ma sprawy – odpowiedziała. - W jego zawodzie takie przygody to normalka.
Beata nastawiła wodę na kawę i na herbatę. Piły ją i rozmawiały, gdy w salonie, trzymając koszyk, pojawił się nareszcie jej mąż.
- Wyjdzie z tego – powiedział o szczeniaczku. - Ale gdzie wyście go znalazły w takim stanie?
- Dość daleko, w Puszczy Boreckiej – odrzekła Anna. - Bielik go porwał, ale puścił, bo stado kruków go zaatakowało.
Zbyszek też nalał sobie kawy.
- To potwierdza moje podejrzenia – powiedział. - Oczywiście bez badań genetycznych nic na pewno nie powiem, ale moim zdaniem to jest wilk.
- Wilk? - wykrzyknęły równocześnie Jadwisia i Beata.
- Na to wygląda – odpowiedział Zbyszek. - Coś nie bardzo się zdziwiłaś, Aniu.
- Podejrzewałam to – odrzekła zapytana.
Zbyszek wyciągnął wizytówkę organizacji ochrony przyrody.
- Musicie do nich zadzwonić, bo wilk to zwierzę chronione. A na razie dajcie go waszej karmiącej suce i koniecznie nakarmcie rozdrobnionym surowym mięsem rano.
Było już późno, toteż Anna wzięła szczeniaczka i razem z córką wyszła do samochodu. Nie była jednak zachwycona perspektywą oddania wilczka ludziom z organizacji ochrony przyrody. To był jej wilk, to ona go znalazła! W głowie Anny rodził się pewien plan...
DZIKUS
- A więc nazwiemy go Dzikus! - zakończyła Jadwisia opowieść mamy o tym, jak to w domu na przedmieściach Węgorzewa pojawił się prawdziwy, dziki wilk.
- Nie tak prędko – powiedział wujek Władek. - Wilk to zwierzę chronione, nie możemy go trzymać w domu. Musimy powiadomić o sprawie organizację ochrony przyrody.
- I oni go zabiorą? - buzia Jadwisi zaczęła się wykrzywiać do płaczu.
- Niekoniecznie – odpowiedziała Anna. - Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Pamiętasz, jak to w zeszłym roku tatuś uzdolnił cię do rozmowy ze zwierzętami?
Anna szybko przedstawiła swój plan. Tej nocy jednak nie wprowadzili go jeszcze w życie. Jadwisia poszła spać wyjątkowo późno i była tak zmęczona, że mama musiała jej pomóc przy rozbieraniu. Zasnęła, ledwie jej główka dotknęła do poduszki.
Wilczek zaś spędził noc z domową suką Dianą. Suka nakarmiła go mlekiem, więc nabrał sił i rano był już wyraźnie zdrowszy. Opatrunki przeszkadzały mu, ale poruszał się żwawo i z apetytem pochłonął pokrojone królicze mięso. Był chyba jeszcze trochę za mały na to, żeby się bać.
- Jak to dobrze, że Diana akurat do mnie się przybłąkała – powiedziała ciocia Małgosia, podchodząc do legowiska Diany. - I że ma w tym roku szczeniaczki.
- I że oszczeniła się właśnie pod koniec kwietnia – dodał wujek Władek. - Tak jak rodzą się zwykle wilki. Dzikus jest chyba właśnie w wieku jej szczeniaczków.
- I cała psia rodzina najwyraźniej go zaakceptowała – stwierdziła Anna.
Dorośli musieli pójść do pracy, ale na straży przy wilczku pozostały dzieci gospodarzy. Na szczęście Dzikus czuł się coraz lepiej. Chętnie bawił się z przybranym rodzeństwem, przepychając się z nim i wspólnie goniąc za kurczaczkami.
Koło południa wstąpił pan Zbyszek, zrobił Dzikusowi zastrzyk i poprawił opatrunki, obluzowane podczas zabawy. Był zadowolony z jego stanu. Przypomniał o obowiązku telefonu do organizacji ochrony przyrody i pojechał dalej do pracy, nie mając czasu napić się nawet kawy. Weterynarz to człowiek zaganiany...
Telefon jednak Anna wykonała dopiero wczesnym wieczorem, aby umówić się z organizacją na wizytę następnego dnia. Mieli przyjechać około dziesiątej rano. Tymczasem Jadwisia miała zadanie do wykonania, i to bardzo odpowiedzialne, jak na trzynastoletnią dziewczynkę z zespołem Downa. Wykonała je, zanim położyła się spać.
- Tatusiu – poprosiła w sypialni – przyjdź do mnie we śnie i powiedz mi, co mam zrobić. Ludzie z ochrony przyrody chcą zabrać nam Dzikusa, którego z mamą znalazłam...
Tatuś Jadwisi zginął w wypadku samochodowym, gdy dziewczynka miała dwa latka. Na jawie córka prawie go nie pamiętała. Ale zawsze, gdy było jej smutno, mogła liczyć, że odwiedzi ją we śnie. Rok wcześniej dał jej też zdolność rozmowy ze zwierzętami, gdy mama wyjechała do pracy i zostawiła ją samą. W tym roku tatuś także jej nie zawiódł.
- Wiem, Jadwisiu – powiedział w jej śnie – co wymyśliła mama. Dobrze, dam zdolność do rozmowy z Dzikusem tobie i wszystkim, którzy będą koło ciebie. Ale tylko z nim, nie z innymi zwierzętami. Wilk sam powie ludziom, którzy przyjadą, że nie chce, by go zabierali.
- Dziękuję, tato – powiedziała Jadwisia, uśmiechając się słodko przez sen.
Następnego dnia wstała wcześnie, ubrała się i wyszła na podwórko. Skierowała się do legowiska Diany. Suka przywitała ją serdecznie, obwąchując i liżąc jej ręce. Dzikus spał między szczeniętami.
- Witaj, Dzikusku – obudziła go Jadwisia. - Dziś mają przyjść ludzie, którzy będą chcieli cię zabrać. Czy chcesz iść z nimi?
- A czy zawiozą mnie z powrotem do rodziców? - zapytał wilczek.
- Nie, chyba nie – odpowiedziała dziewczynka. - Oni będą cie trzymali w klatce.
- Chcę wrócić do rodziców, do lasu – powiedział Dzikus.
- Odwieziemy cię do nich, jak wyzdrowiejesz – obiecała dziewczynka. - Oczywiście jeśli zostaniesz z nami.
- W takim razie – rzekł wilczek – zostaję.
Uspokojona Jadwisia wróciła do domu na śniadanie. Przy stole powtórzyła rodzinie rozmowę z wilczkiem, z czego najbardziej ucieszyło się czworo dzieci gospodarzy. Ale dorośli też byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy.
Niedługo potem przyjechali biolodzy z organizacji ochrony przyrody. Było ich dwoje – pan Wojtek i pani Kasia. Dzikus przedstawił im swoją wolę, ale oni nie byli skłonni zaakceptować takiego rozwiązania.
- A co będzie, jeśli rodzice cię odrzucą? - spytała Kasia. - Po pobycie wśród ludzi będziesz wydzielał ich zapach.
- Może mnie przyjmą – odpowiedział szczeniaczek.
- Jeśli nie – wtrąciła mu w słowo Anna – wówczas nie będziemy się już opierać, by państwo go zabrali.
- Wtedy może być już za późno – rzekł Wojtek. - To w końcu tylko zwierzęta. Przestraszone waszym zapachem mogą go po prostu zagryźć.
- Zaryzykuję – powiedział mimo to Dzikus. - To dla mnie jedyna szansa na prawdziwie wilcze życie w dzikim stadzie.
Więc biolodzy skapitulowali. Uzgodniono jedynie, że będą obecni przy powrocie Dzikusa do lasu, i założą mu obrożę telemetryczną, by móc śledzić go przez satelitę. Wilczek obiecał też co pewien czas spotykać się z nimi, i w obecności Jadwisi opowiadać, jak mu się żyje i czego się uczy w swoim rodzinnym stadzie.
Po obiedzie Kasia i Wojtek odjechali. Wracali jednak co kilka dni, by ocenić stan zdrowia wilczka i jego siły. Wpadał także weterynarz Zbyszek, dawał Dzikusowi zastrzyk wzmacniający i dobre rady jego opiekunom. Wszyscy zgadzali się, że powinien on wrócić jak najszybciej do swojej rodziny. Wcześniej musi jednak dojść całkiem do siebie po zadanych przez orła ranach.
Im będzie zdrowszy, tym większe prawdopodobieństwo, że rodzice zaakceptują jego powrót. A to było ze wszystkiego najważniejsze.
Na szczęście wilczek szybko wracał do zdrowia, bawił się chętnie i biegał za wszystkim, co się ruszało. Zaczął nawet próbować polować na kurczaki. To ostatecznie rozstrzygnęło, że na początku lipca wujek Władek ogłosił nadejście uroczystego dnia. Nazajutrz Dzikus miał wrócić do swego rodzinnego lasu.
POWRÓT
Kasia z Wojtkiem przybyli nazajutrz po południu. Przywieźli z sobą obrożę dla Dzikusa oraz mnóstwo przejęcia i zamieszania. Pierwszy raz mieli uczestniczyć w takim wydarzeniu. Sama możliwość rozmowy z wilkiem była dla nich taką rewelacją, że bardzo długo się do niej przyzwyczajali. A co dopiero udział w wypuszczeniu go na wolność?!
Wojtek stwierdził, że z tego zaskoczenia nie spytali dotąd Dzikusa o ważne sprawy. Przede wszystkim – jak to się stało, że trafił nad jezioro prosto w szpony orła bielika? I od jak dawna już wychodził z rodzinnej nory? Ile ma rodzeństwa w miocie? Czy są też w jego stadzie inne dorosłe wilki poza rodzicami? Chciał biec od razu z dyktafonem do szczeniaczka, ale Anna uznała, że jak najszybciej trzeba jechać. W samochodzie sobie porozmawiają.
Koszyk na prowiant był już za mały dla Dzikusa, który przez te kilka tygodni urósł. Wyścielono więc kocem miednicę plastikową. Powstał problem – dzieci Małgosi i Władka chciały także jechać pożegnać wilczka w puszczy. Trudno było im wytłumaczyć, że nie może jechać za dużo osób. Dorosłe wilki i tak będą się bały zbliżyć do ludzi, by odebrać szczeniaczka.
W końcu dzieci zgodziły się zostać. Anna wzięła wyścieloną miednicę i wszyscy razem wyszli na podwórko. Dzikus radośnie ich przywitał. Chętnie wskoczył do miski i pozwolił wraz z nią włożyć się do samochodu. Następnie wsiedli Anna z córką oraz biolodzy. Pozostali patrzyli smutno, jak samochód rusza i wyjeżdża na drogę. Suka Diana próbowała go gonić, lecz została przytrzymana przez wujka Władka. Pobyt Dzikusa w Węgorzewie dobiegł końca.
- Dlaczego nie przyszedł Zbyszek? - spytała Kasia w drodze. - Dzięki niemu Dzikus tak szybko doszedł do zdrowia. Nie chciał się z nim pożegnać?
- Chciał – odrzekła, prowadząc samochód, Anna. - Już się do nas wybierał, ale zadzwonił sąsiad, że nie może się ocielić jego najlepsza krowa. Musiał iść, taki już los weterynarza... Ale chcieliście chyba jeszcze z Dzikusem porozmawiać?
No więc teraz był na to najlepszy czas. Wilk wyjaśnił Wojtkowi i Kasi, że wraz z nim urodził się brat i dwie siostry, że rodzicom żadne inne dorosłe wilki nie towarzyszą, i że już mniej więcej od miesiąca wraz z rodzeństwem wychodził z nory. A jak się zgubił? Zgubiła go ciekawość. Pobiegł bowiem za przelatującym owadem, opuścił wykrot, w którym znajdowała się nora, i zanim się spostrzegł, był już nad jeziorem. Ptak porwał go, zanim zdążyła się zbliżyć podążająca jego śladem matka.
- Żeby tylko teraz udało się nam ją znaleźć... - westchnął zadowolony z opowiadania wilczka Wojtek.
- I żeby rodzice cię znów zaakceptowali – dodała Kasia.
- Tak będzie – powiedziała Anna, bo Jadwisia zaczynała płakać. Nie chciała bowiem, by coś poszło nie tak.
Jeszcze nie nastał zmierzch, gdy przyjechali nad swoje jezioro. Wojtek włożył Dzikusowi na szyję przygotowaną obrożę. Poprosił wilczka, by ten się trochę pobawił, żeby sprawdzić, czy obroża mu nie przeszkadza. I czy siedzi mocno. Leżała dobrze. Pozostawało czekać na zachód słońca.
O zmierzchu Dzikus usiadł na brzegu jeziora i trochę nieporadnie zawył. Ludzie nie usłyszeli odpowiedzi, ale on najwyraźniej tak. Zwrócił się do nich bowiem i powiedział:
- Rodzice niedługo tu będą. Odejdźcie teraz, żeby się was nie bali.
- Jak umówimy się na nasze spotkania? - spytała Kasia.
- Przyjdę tu następnego wieczoru po każdej pełni księżyca – odparł wilczek. - Czekajcie na mnie.
- Powodzenia – pożegnała się z nim Jadwisia.
Samochód był zaparkowany daleko, aby nie niepokoić wilków. Ludzie nie poszli do niego, lecz wspięli się na myśliwską ambonę na samym skraju polany. Stąd mogli obserwować bieg zdarzeń przez noktowizyjne okulary.
Po godzinie rozległo się wycie z przeciwnego brzegu jeziora. Dzikus też zawył. Rodzice wyszli z lasu. Po chwili wskoczyli do wody i zaczęli płynąć do syna.
Dopłynęli. Dzikus rzucił się ku nim ze skomleniem, a matka sapiąc cicho zaczęła go wylizywać. Chciała usunąć obrożę, lecz ta była dobrze przymocowana.
Ojciec Dzikusa znów zawył. Matka z synem się dołączyli i teraz cała rodzina obwieszczała pieśnią swe spotkanie. Kilka dobrych minut to trwało.
Wreszcie ojciec dał sygnał do powrotu. Dzikus chciał płynąć, lecz dorosłe wilki skierowały go na drogę lądową. Ludzie patrzyli z ambony, jak okrążają jezioro i znikają po drugiej stronie w gąszczu.
Teraz ludzie musieli wracać. Zeszli na dół i skierowali się do samochodu. Podczas jazdy komentowali to, co zdarzyło się tego wieczora.
- To musiała być młoda para – powiedział Wojtek. - Prawdopodobnie miała pierwszy miot. Niedoświadczeni rodzice stracili resztę szczeniąt, dlatego mogli przybyć po Dzikusa oboje. Inaczej któreś pilnowałoby reszty młodych.
- Może dlatego go zaakceptowali – dodała Kasia. - Mogli albo mieć syna z ludzkim zapachem, albo zostać bez dzieci w ogóle.
- To smutne – buzia Jadwisi znów się wykrzywiła do płaczu.
W ciągu następnej godziny Jadwisia siedziała smutna i cicho chlipała na tylnym siedzeniu samochodu.
- Co się stało, kochanie? - spytała mama. - Nie możesz pogodzić się z pożegnaniem Dzikusa?
- Nie – odparła dziewczynka. - Wiem, że jest mu najlepiej z rodzicami. Smutno mi tylko, że będzie zabijał inne zwierzęta i je zjadał...
- No cóż, wilk jest drapieżnikiem – rzekła Anna. - Musi jeść mięso, aby przeżyć. A przecież ty też jesz mięso zwierząt, które ktoś wcześniej musiał dla ciebie zabić.
- Ponadto tak już musi być w przyrodzie – dodała Kasia. - Gdyby nikt nie polował na jelenie, dziki i sarny, szybko byłoby ich za dużo i zniszczyłyby cały las poszukując pokarmu. Zabrakłoby dla nich roślin do jedzenia i biedne popadałyby z głodu... A wcześniej wyszłyby na pola uprawne, pozbawiając nas plonów i czyniąc wielkie szkody.
- Lepiej więc, jak wilki zjedzą ich nadmiar – powiedział Wojtek. - Poza tym polują one na sztuki chore i najsłabsze, które najłatwiej im złapać. W ten sposób tylko silne i zdrowe się rozmnażają, dając najzdrowsze potomstwo.
- Skoro tak – uspokoiła się Jadwisia – to już nie będę nad tym płakać.
Do domu wrócili późno, więc na Wojtka i Kasię czekały już gościnne posłania. Dopiero rano, po śniadaniu, wsiedli na swoje rowery i odjechali. A Jadwisia długo jeszcze za nimi patrzyła i machała.
NAUKA
Minął miesiąc i znów trzeba było jechać do Puszczy Boreckiej – na pierwsze umówione spotkanie z Dzikusem. Ale będąc na miejscu, ludzie nie skierowali się od razu nad jezioro. Najpierw trzeba było odwiedzić Bogdana, zaprzyjaźnionego pracownika leśnictwa, który na prośbę biologów przez cały ten czas śledził i nanosił na mapę sygnały przesyłane przez obrożę.
- No i jakie masz wieści? - zapytała go Kasia.
- Bardzo dobre – rzekł Bogdan. - Wasz wilczek żyje i przemieszcza się co noc na niezbyt dużym terytorium. Widocznie rodzice uważają, że na dalekie wędrówki jest zbyt młody. Teraz przebywa blisko jeziora, nad którym został znaleziony. Od zeszłej nocy przemierzył tylko niespełna pięć kilometrów.
Kasia i Wojtek obejrzeli mapę z zaznaczonymi wędrówkami wilka. Zgadzali się, że najprawdopodobniej towarzyszy on obojgu rodzicom w ich wyprawach. Potem wszyscy wypili kawę, za wyjątkiem rzecz jasna Jadwisi, która była na kawę zbyt młoda. Pożegnali Bogdana i wyruszyli nad jezioro.
- Jak myślisz, mamo, czy Dzikus przyjdzie? - zapytała Jadwisia w drodze.
- Na pewno – odpowiedziała Anna. - Przecież obiecał. Wszyscy jesteśmy ciekawi, co też ma nam do opowiedzenia.
A Dzikus miał im do opowiedzenia sporo. Nie uczestniczył jeszcze w polowaniach, lecz rodzice dawali mu dużo mięsa. Przecież rósł, potrzebował pożywienia. Z tego samego powodu Wojtek poluzował mu zbyt ciasną już obrożę. Wilk rzeczywiście został sam z całego miotu, ku rozpaczy Jadwisi. Kasia wyjaśniła jej, że to się niestety wśród wilków często zdarza.
Dzikus chętnie pokazywał biologom, jak wygląda wilcza mowa ciała. Demonstrował podpatrzone u rodziców gesty i głosy, ludzką mową objaśniał zaś ich znaczenie. By nie zapomnieć, Kasia rejestrowała wszystko za pomocą kamery cyfrowej.
Tak więc Dzikus zjeżył się najpierw, wyszczerzając zęby i warcząc. Ludzie cofnęli się odruchowo. Wilk powiedział:
- Nie bójcie się. Pokazuję wam tylko, jak wygląda wilcza postawa grożąca.
- Nietrudno ją zrozumieć – rzekła Anna. - Psy grożą w taki sam sposób.
- I nic dziwnego – dodał Wojtek. - Przecież pies pochodzi od wilka...
- To dlaczego wilki nie szczekają? - zapytała Jadwisia.
- Ależ szczekają – odparł Wojtek – tylko robią to bardzo rzadko. Swoją radość najczęściej wyrażają skomleniem, podobnie jak i inne emocje. A gdy emocje są bardzo silne, wówczas wyją. Szczekają częściej wilki młode. W ogóle psy domowe zachowują się z reguły jak młode wilki: chętnie się bawią, często w walkę (dorosłe wilki, jeśli już się bawią, to najchętniej w berka), są przyjazne wobec obcych i bardziej uległe, co odpowiada człowiekowi. Najprawdopodobniej dlatego właśnie człowiek wyhodował psa o takich „dziecięcych” cechach.
Wilk zaś zwrócił się do Jadwisi:
- Zrób ty teraz to, co ja przed chwilą.
Jadwisia opadła na czworaki, wygięła grzbiet i zawarczała możliwie najgłośniej jak umiała. Za to Dzikus ją kompletnie zaskoczył. Położył się i odchylił głowę, nadstawiając bezbronną szyję.
- Co robisz?! - wykrzyknęła dziewczynka. - Chcesz, żebym cię ugryzła?
- Nie, Jadwisiu – zaprzeczyła Kasia. - Dzikus prezentuje wilczą postawę poddańczą. Wilk, który ją zobaczy, nie będzie więcej gryzł, bo wie, że wygrał walkę.
- To cudowne zobaczyć to na własne oczy – zachwycił się Wojtek. - Dotąd tylko czytałem o tym w książkach.
Teraz Dzikus skulił się, położył uszy po sobie, podkulił ogon pod brzuch i zaczął skomleć. Nie było wątpliwości, że pokazuje postawę wilka, który się boi.
I znowu zmienił swoje zachowanie. Wyprostował się mocno na łapach, uszy postawił i uniósł wysoko ogon.
- To jest wilcza postawa dominująca – wyjaśnił. - Jadwisiu, zrób tak jak ja.
Jadwisia znowu opadła na czworaki, uniosła głowę, ale nie miała ogona. Dzikus zbliżył się do niej na ugiętych przednich łapach, uszy miał znów położone po sobie i opuszczony, a nawet lekko podwinięty pod brzuch ogon. Cicho skomląc zaczął lizać kąciki warg dziewczynki.
- Och, nie! - wykrzyknęła Jadwisia i poderwała się na nogi.
- Przepraszam – powiedział wilczek. - Wiem, że ludzie tego nie lubią. Musiałem jeszcze tylko pokazać wilczą postawę uległości. W ten sposób wilki pozdrawiają inne, stojące wyżej w hierarchii.
Kolejne spotkanie miało miejsce we wrześniu. Dzikus trochę skarżył się na nim na niedogodności związane z wymianą mlecznych zębów na stałe. Lecz dzięki tej wymianie w październiku zaczął już z rodzicami polować, bo stałe zęby były mocniejsze i lepiej się do tego nadawały. Odtąd najwięcej opowiadał o technikach łowieckich rodziny, o tropieniu zdobyczy, podchodzeniu, wykorzystywaniu terenowych pułapek. Bogdan zaś pokazywał na mapie, że nocne wędrówki wilków miały teraz o wiele większy zasięg.
Wilki chodzą zawsze jeden za drugim, stawiając łapy w ślady poprzednika. To sprawia, że trudniej jest je tropić. Polując współpracują ze sobą; inaczej nie mogłyby pozyskać zdobyczy wystarczająco dużej, aby zaspokoiła głód wszystkich członków stada. Jednakże w razie konieczności zadowalają się mniejszymi zwierzętami, jak zające czy ptaki. Zdarza im się też polować na gryzonie; chętnie uzupełniają dietę pokarmem roślinnym. Szczególnie lubią leśne owoce.
Kiedy rodzina wędrowała, ojciec zawsze co kilkaset metrów znaczył okolicę moczem. Jest to znak dla obcych wilków, że to terytorium jest już zamieszkane. Pozwala uniknąć niepotrzebnych walk; chociaż nie zawsze. Szczególnie zimą głodne wilki mogą w akcie rozpaczy spróbować zdobyć terytorium sąsiada. Wówczas prawowici właściciele muszą go bronić.
Polowania stały się niestety szczególnie trudne zimą. Pod gęstym futrem widać było wyraźnie, że Dzikus schudł w tych miesiącach. Jadwisia spytała, czy w takim razie nie zechciałby wrócić do nich. On jednak pomimo wszystko wolał żyć na wolności.
- Nie dziw się temu – powiedziała córce Anna. - Wilki są do życia w lesie stworzone. Dzikus nie mógłby być szczęśliwy u ludzi, pomimo ciepłej budy i codziennie świeżego mięsa bez konieczności polowań.
W styczniu wilk przyszedł na spotkanie wyraźnie poddenerwowany.
- Coś dziwnego dzieje się w stadzie – wyjaśnił. - Matka zaczęła niezwykle pięknie pachnieć, ale ojciec mnie od niej odgania. Często zupełnie bez powodu na mnie warczy. A matka mnie unika, a do niego się łasi.
- Jest wilczy okres godowy – odpowiedział Dzikusowi Wojtek. - Rodzice muszą spotkać się w specjalny sposób, by w tym roku znowu mieć szczeniaczki. Najlepiej zrobisz opuszczając ich na dwa albo trzy tygodnie. Chyba dasz sobie radę sam?
- Oczywiście – rzekł Dzikus. - Jelenia rzecz jasna sam nie upoluję, ale są jeszcze zające, sarny i rozmaite ptaki.
Tak nieuchronne godowe napięcie w stadzie wilków zostało rozładowane. Dzikus wrócił do rodziców w lutym, a oni znów go zaakceptowali. Marzec minął spokojnie, bo po roztopach znowu było łatwiej polować. W kwietniu natomiast matka coraz częściej zaczęła znikać w norze. Widać było, że ją poszerza i naprawia, najczęściej jednak w niej odpoczywała.
- Polujemy – rzekł Dzikus – teraz z ojcem sami. Wracamy do niej i oddajemy jej przyniesiony w żołądku pokarm. Ona go przyjmuje, ale zbliżyć się do nory nie pozwala.
- Nic dziwnego – odrzekła Kasia. - Lada chwila będzie przecież miała młode.
Młode – tym razem aż szóstka – pierwszy raz wyszły z nory z końcem maja. W zaskakujący sposób ojciec powitał szczenięta, które ciekawie rozglądały się wokoło. Doskoczył do nich i z zapamiętaniem zaczął jedno po drugim tarmosić, aż dzieci poprzewracały się na plecy i zaczęły wymachiwać łapkami w rozpaczliwej próbie wyrażenia uległości.
- Przypominam sobie – powiedział Dzikus – że w podobny sposób ojciec potraktował i mnie oraz moje rodzeństwo z miotu. Gdy zaś już okazaliśmy mu uległość, stał się o wiele czulszy i nawet sam pozwalał się nam tarmosić.
- To zrozumiałe – odrzekł Wojtek. - Ojciec uświadomił szczeniętom, że to dorosły jest szefem w grupie. Młode to zapamiętają i taka wiedza może nawet uratować im życie w przyszłości. Gdy posłuchają starszych, będą o wiele bezpieczniejsze w lesie.
- Natomiast między sobą będą teraz walczyć o dominację – dodała Kasia. - Czy może już to robią?
- No jasne! - odpowiedział Dzikus. - Szarpią się i gryzą przy każdej okazji! Całe szczęście, że są jeszcze za małe, żeby sobie zrobić jakąś krzywdę.
W czerwcu rodzice polowali już razem, a Dzikus opiekował się szczeniętami. Były dla niego uciążliwe, ale cierpliwie pozwalał im się tarmosić i szarpać.
Pierwsze tygodnie rodzina spędziła blisko nory, lecz w końcu lipca zaczęła wędrować razem ze szczeniakami. Niestety wdała się jakaś choroba i do jesieni przeżył tylko jeden brat i dwie siostry. We wrześniu zęby zmieniły im się na stałe, w październiku zaczęli polować.
Uczyli się szybko, i całe szczęście, bo zima była sroga w tym roku. Aż dziw, że cała trójka przeżyła do wiosny, tym bardziej, że kilkakrotnie musieli bronić terytorium przed obcymi wilkami. Rodzice odnieśli nawet w tych walkach rany, na szczęście wilcze rany goją się dobrze.
Za to zakopane na później mięso długo zachowywało świeżość w mrozie. Kasia chciała wiedzieć, czy to prawda, że wilki lubią tarzać się w padlinie. Dzikus wyjaśnił, że sprawia im przyjemność czucie później na sobie zapachu pożywienia.
- A co z wyciem? - zapytała Anna.
- Oczywiście – rzekł Dzikus – bardzo lubimy śpiewać. Zwłaszcza, kiedy jesteśmy wszyscy razem. Ale wycie ma też bardziej praktyczny cel. Gdy ktoś się zgubi, może zawołać o pomoc, a inni wyciem powiadamiają go, gdzie są. W ten sposób łatwo możemy się odnaleźć.
W styczniu rozproszyli się – młodzi sobie, a przeżywający kolejne gody rodzice sobie. Wiosną matka znów oczekiwała potomstwa. Tym razem córki zajęły się kopaniem nowej nory, pozwalając ciężarnej matce odpocząć. Jej aktywność ograniczała się do jedzenia oraz odganiania samców od nory. Gdy uznała, że nora jest gotowa, przegoniła również swe córki. Odtąd coraz częściej zaczęła znikać w nowej norze. Lecz Dzikus wiedział już, co to znaczy, i nie próbował się zbliżać.
W kwietniu znów urodziły się szczeniaki – tym razem piątka. Miały aż czworo opiekunów, mimo to dwoje porwały lisy w chwili ich nieuwagi. Jesienią wiadomo było już, że rodzina na dłużej powiększyła się o brata i dwie siostry. Siostry zginęły niestety zimą w walce z obcymi wilkami. Wojtek wyjaśnił zdegustowanej tym Jadwisi, że wilki są co prawda wierne swojej rodzinie, ale w obronie czy w poszukiwaniu terytorium potrafią być agresywne w stosunku do obcych. To tak jak z ludźmi, wśród których też się przecież zdarzają wojny. Jadwisia nie bardzo jednak dała się tym argumentom przekonać.
Teraz rodzicom towarzyszyły dwie córki i trzej synowie.
POŻEGNANIE
W połowie stycznia wypadło kolejne umówione spotkanie. Bogdan pojechał na urlop do Afryki, więc goście z Węgorzewa przybyli bezpośrednio nad jezioro. Był zmierzch; Dzikus już na nich czekał. Powitał ich machając ogonem.
- To już nasze ostatnie spotkanie – rzekł. - Odchodzę. Postanowiłem opuścić rodzinne stado. Przy rodzicach nauczyłem się żyć w wilczej grupie, polować i opiekować się szczeniętami. Pora teraz znaleźć sobie samicę, wywalczyć własne terytorium i wychowywać własne młode. Mam trzy lata; jestem na to wystarczająco dorosły.
- Tak myślę – zgodził się z wilkiem Wojtek. - Lecz życie poza stadem jest bardzo ryzykowne. Będziesz musiał walczyć z obcymi wilkami, i nie jest pewne, czy dasz sam jeden im radę.
- Jednak to jedyna możliwość – powiedział Dzikus. - Pragnę żyć samodzielnie i założyć własną rodzinę. Spotkanie z obcym stadem jest niebezpieczne, ale tylko tak mogę znaleźć partnerkę. Mam nadzieję, że jakaś młoda samica chętnie przyłączyłaby się do mnie.
- A dokąd pójdziesz? - zapytała Anna.
- Na północ. Słyszałem stamtąd wiele wilczych głosów, wśród nich głos młodej, ale dorosłej samicy. Mam do was prośbę. Zdejmijcie mi obrożę. Pragnę żyć własnym życiem, nie obserwowany przez nikogo.
Kasia i Wojtek zasępili się. Chcieliby bardzo śledzić dalsze losy Dzikusa, szlak jego wędrówki na północ, miejsce jego przyszłego terytorium. Lecz wilk zasłużył sobie na poszanowanie jego prośby. Spotykał się z nimi całe dwa i pół roku, opowiadał o życiu swoim i swojej grupy rodzinnej. Cały czas nosił obrożę. Był źródłem bezcennej wiedzy, tym cenniejszej, że pochodzącej bezpośrednio od wilka. Choć bowiem w literaturze przedmiotu można było znaleźć wiele z tego, co im Dzikus opowiadał, dopiero teraz nastąpiło ostateczne potwierdzenie tych wyników badań i obserwacji. Dotąd badacze nieraz spierali się między sobą.
Dzikus czekał. Należało podjąć decyzję. Wilk zasługiwał teraz na trochę prywatności. Na to, by szukał szczęścia przez nikogo nie niepokojony.
- Dobrze – zgodził się Wojtek po krótkiej walce z samym sobą. - Podejdź do mnie.
Dzikus zbliżył się, wyciągnął szyję i został uwolniony od obroży.
- Dziękuję – rzekł. - Wiedziałem, że mogę na was liczyć.
Potem każdego z przyjaciół trącił po kolei nosem. Zaś szczególnie serdecznie połasił się do Jadwisi. Następnie odwrócił się, wszedł do wody i przepłynął na drugi brzeg jeziora. Tam zaraz zniknął w zaroślach.
- No to skończyła się przygoda – westchnęła Kasia. - Jednak tak jest dobrze. To było przepiękne, ale nie mogło przecież trwać w nieskończoność.
Patrzyli jeszcze chwilę za Dzikusem, a potem wszyscy razem poszli do samochodu. Było już ciemno; zimą wcześnie zapadają ciemności. Wkrótce potem zajechali do Węgorzewa. Zjedli ostatnią wspólną kolację, którą wszyscy razem przygotowywali.
- Pora spać – rzekła Anna do córki. - Jutro rano musisz iść do szkoły.
Jednak Jadwisia chciała wykorzystać ostatnie spotkanie z biologami i dowiedzieć się czegoś więcej o ochronie wilków. Kasia i Wojtek przekonali do tego Annę i spełnili prośbę dziewczyny. Wyjaśnili jej, że powodzenie ochrony wilków zależy od zmiany stosunku ludzi do tych stworzeń. Na przykład rolnicy boją się o swoje zwierzęta domowe; toteż trzeba tych ludzi uczyć ochrony stad przed wilkami. Często wystarczy dobry pies pasterski; przyrodnicy podarowali rolnikom już całkiem sporo takich psów.
Należy też przekonać myśliwych, by nie odstrzeliwali w lasach całego nadmiaru saren, dzików i jeleni. Jeżeli pozostawi się trochę dla wilków, to nie będą one atakować zwierząt gospodarskich. Wilki są zbyt ostrożne i płochliwe, by bez potrzeby zbliżać się do ludzkich osad. Wiedzą bowiem, że mogą tam spotkać ludzi, których się bardzo boją.
- To prawda – przyznała Jadwisia. - W ciągu trzech lat naszych spotkań z Dzikusem ani jego rodzice, ani rodzeństwo nie odważyli się nam nawet pokazać.
- Dla ochrony wilków – powiedział jeszcze Wojtek – ważne jest też, by nie niepokoić ich rodzin. Przestraszone mogą się rozproszyć, a bez wsparcia rodziców młode i niedoświadczone jeszcze wilki mogą wpaść w kłopoty. Na przykład polując z głodu na zwierzęta domowe, bo dla upolowania leśnych ich umiejętności łowieckie są jeszcze niewystarczające.
- Poza tym gdy takie młode wilki założą rodzinę – dodała Kasia – mogą mieć trudności z prawidłowym wychowaniem potomstwa. Dlatego ważne jest, aby co najmniej przez trzy lata pozostawały z rodzicami. Wtedy, prawidłowo w wilczym życiu wyedukowane, będą mogły tę swoją wiedzę przekazać własnym młodym.
- No, ale teraz to już naprawdę pora spać – wtrąciła się Anna. Kasia z Wojtkiem przyznali jej rację, szybko zebrali się do wyjścia i odjechali.
Jadwisia też posłusznie wstała od stołu i poszła do łazienki się umyć. Długo jednak nie mogła zasnąć, kiedy już znalazła się w łóżku. Myślała o swoim wilku, o tym, czy go jeszcze kiedyś zobaczy. W końcu zwróciła się z westchnieniem do nieżyjącego tatusia.
- Co teraz będzie, tato? - zapytała. - Dzikus już nas opuścił. Dzięki tobie żyje na wolności. Czy teraz mu się uda?
Cicho uroniła łzę, odwróciła się na bok i już po chwili spała, uspokojona. Tatuś odwiedził ją tej nocy. Jadwisia była szczęśliwa widząc go we śnie. Nie budząc się, uśmiechnęła się szeroko.
- Nie szukaj Dzikusa – powiedział do niej tatuś. - Wilków mieszkających w lesie nie powinno się niepokoić. Dlatego odbieram ci już zdolność rozmowy z nim, żeby cię nie kusiło go szukać. Będziesz miała zresztą inne zainteresowania.
Wygląda na to, że w tej ostatniej sprawie nieżyjący tatuś miał rację. Jadwisia miała prawie szesnaście lat, i choć była upośledzona, to nie mogło jej przecież z tego powodu ominąć prawo miłości. W szkole specjalnej, do której uczęszczała, podobał jej się pewien chłopiec...
Ten i inne moje teksty można znaleźć na stronie:
Zapraszam!
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz