wtorek, 13 listopada 2018

Jak Papier z kamienia może ochronić drzewa i oszczędzić wodę?

Jak Papier z kamienia może ochronić drzewa i oszczędzić wodę?


Autor: Urszula Winiarska


Skoro z kamienia można wyprodukować papier, wyobraź sobie, co mogłoby to znaczyć dla środowiska. Dzięki temu ochronimy nasze lasy, parki... przed wycinką. Zapewnimy dodatkowo spokojny dom mieszkającym wśród drzew zwierzętom. Jak to możliwe? Przede wszystkim do produkcji kamiennego papieru nie wykorzystuje się wyciętych drzew i nie zużywa się wody.


Poza tym będziemy mieć więcej przestrzeni zielonej do relaksu, a powietrze wokół będzie czystsze i świeższe.

Czym się charakteryzuje ekologiczny papier przyjazny dla środowiska?

Zwrócę Twoją uwagę na 8 jego pozytywnych cech:

  • wygląda jak tradycyjny papier i ma różne grubości,
  • może być gładki i matowy, zadrukowany i czysty,
  • gdy go dotykamy czujemy przyjemną gładkość, ale trudno go rozerwać,
  • po spaleniu - zostaje biały, kredowy proszek (wapień),
  • jest wodoodporny, a także odporny na smar i olej,
  • rysuje się i pisze na nim jak na tradycyjnym papierze (nawet pod wodą),
  • wydrukowane na nim obrazy są ostre i czyste,
  • pochłania mniej tuszu (ok.20-30% mniej).


Do czego można wykorzystywać papier z kamienia?

Można go wykorzystać do produkcji np.

  • opakowań,
  • biletów,
  • etykiet,
  • zeszytów, notesów,
  • materiałów promocyjnych i reklamowych – broszury, foldery, mapy, plakaty, torby papierowe itp.

Zastępując w ten sposób używane obecnie tworzywa sztuczne, chronimy lepiej środowisko.


Co się dzieje z kamiennym papierem po jego zużyciu?

Kamienny i jednocześnie ekologiczny papier wystawiony na działanie słońca „rozłoży się” po kilku latach. Jeśli natomiast go spalimy, to zostanie po nim wapienny proszek. Co zrobić z takim proszkiem. Są co najmniej dwa wyjścia:
- gdy wrzucimy go do pojemnika na papier, nie przeszkodzi to w przetworzeniu na makulaturę,
- możemy go także umieścić w pojemnika na plastik, gdyż zawiera 20% polietylenu (HDPE - ang. high density polyethylene).


Jakie są składniki papieru z kamienia?

Kamienny papier powstaje po połączeniu:

  • proszku mineralnego (węglan wapnia) – to 80% oraz
  • nietoksycznej żywicy – około 20%.

Główny składnik,czyli węglan wapnia jest najbardziej rozpowszechnionym naturalnym minerałem na Ziemi. Stanowi 70 % wszystkich minerałów naszej planety.


Dlaczego może być ekologiczną alternatywą sprzyjającą ochronie środowiska?

Papier z kamienia sprzyja ochronie środowiska, bo:

  • nie zawiera włókien drzewnych, więc chroni drzewa,
  • w procesie produkcji nie wymaga użycia wody, wybielaczy - kwasu, chloru, dzięki temu ilość odpadów i zanieczyszczeń ulega zmniejszeniu,
  • powoduje niski poziom emisji dwutlenku węgla (CO2) – około 50% mniej, niż z masy papierniczej, podczas konwencjonalnej produkcji,
  • wykorzystuje znacznie mniej energii do wytworzenia, niż tradycyjny papier,
  • nadaje się do recyklingu,
  • ulega foto-degradacji.


Czy ten nowoczesny produkt będzie wkrótce powszechnie używany? Na pewno kamienny papier jest przyjazny dla środowiska, ale czy to wystarczy?

Źródło: Ekostyl.blogspot.com
fot.Cool Cats Pfotography/Flickr


Autor: Urszula Winiarska
Papiernikus

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

O co chodzi z CO2?

O co chodzi z CO2?


Autor: Gaja Lisiecka


Dwutlenek węgla to gaz, który od zawsze był, jest i będzie obecny w powietrzu, którym oddychamy. Każdy nasz wydech zawiera więcej CO2, niż mieszanka, którą wciągaliśmy do płuc.


Nikt nie każe nam przestać oddychać w imię ekologii. To, co zużywany podczas podstawowej funkcji życiowej, równoważy przyroda, zwłaszcza rośliny. Skąd więc ciągły wzrost jego stężenia w atmosferze? Skąd ten cały krzyk wokół konieczności zmniejszenia jego emisji w celu ochrony środowiska i zahamowania globalnego ocieplenia? Czy tylko politycy i przedsiębiorcy mają wpływ na poprawę sytuacji?

Polska zajmuje siódme miejsce w UE pod względem emisji. Emitujemy jedną czwartą tego, co Niemcy, ale 48 mln ton CO2 to nadal ogromna ilość. Obok pozyskiwania energii elektrycznej i działalności przemysłowej, jest jeszcze trzeci „winowajca”: transport. Odpowiedzialny jest za ponad 20% całej emisji, z czego 3/4 to „zasługa” transportu drogowego (w samej Polsce to aż 94%). Nie ma mowy o transporcie drogowym bez silników spalinowych, a nie ma silników bez paliwa. Z kolei paliwa nie ma bez ropy naftowej i jej produktów. Inne sposoby zasilania (biopaliwa, prąd) stanowią zaledwie niecałe 6 % w ogólnym rozrachunku.

Możesz spytać: „ale co ja mam wspólnego z tą całą statystyką?”. Wystarczy, że zastanowisz się w jaki sposób przemieszczasz się do pracy, na wakacje, zakupy? Jak często wsiadasz sam do samochodu? Jak często wolisz „podjechać”, choć mógłbyś się przejść lub wyciągnąć rower? Czy korzystasz z komunikacji miejskiej? Nie traktuj tych pytań jako oskarżeń, po prostu pomyśl... Być może Twoja praca zmusza Cię do korzystania z samochodu. Być może mieszkasz w miejscu, z którego wszędzie daleko, a komunikacja zbiorowa zasadniczo nie istnienie. Nawet, jeśli tak jest, nadal możesz mieć realny wpływ na poprawę sytuacji naszej atmosfery. W jaki sposób?

Jeśli zależy Ci na środowisku, możesz starać się organizować swoje trasy tak, aby za jednym uruchomieniem silnika załatwić jak najwięcej spraw i nie nadkładać kilometrów. Może przy okazji spełnisz dobry uczynek i pomożesz komuś, kto też jeździ sam, ale nie lubi prowadzić? W ten sposób nie tylko bezpośrednio wpłyniesz na spadek emisji CO2, ale również zaoszczędzisz. Im mniej jeździsz, tym mniej tankujesz. A im mniej tankujesz, tym więcej zostaje w twojej kieszeni. Dlatego warto pobawić się w logistykę. Weź przykład z profesjonalistów, takich jak firmy przewozowe, którzy organizują przesyłki kurierskie tak, aby zmniejszyć liczbę tak zwanych pustych przebiegów. Wsiadając do samochodu zastanów się, co możesz załatwić „po drodze”. W ten sposób zaoszczędzisz czas i pieniądze. I co równie ważne: odciążysz środowisko!


http://angliapolska.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Brykiet i Pellet - Czym jest i do czego służy

Brykiet i Pellet - Czym jest i do czego służy


Autor: protechnika


Co to jest i do czego służą pellet i brykiet? W jaki sposób są tworzone? Jakie maszyny służą do ich produkcji? Jak wyglądają?


Brykiet

Brykiet - regularny blok sprasowanego materiału sypkiego i opcjonalnie lepiszcza. Jako materiał opałowy, wytwarzany jest z mieszanki palnych składników sprasowanych pod ciśnieniem. (np. trocin, torfu, miału, węgla drzewnego, słomy itp.), czasami z dodatkiem lepiszcza,. Brykiety mogą mieć kształt odłamków o przekroju kołowym lub prostokątnym. Brykiety stosuje się między innymi jako materiał opałowy lub też jako środek łatwopalny (np. rozpałka).

Do produkcji brykietu używane jest urządzenia zwane „Brykieciarką” Istnieją brykieciarki hydrauliczne, rolkowe , ślimakowe.. Wydajność brykieciarki zależy od jej typu, mocy, rodzaju użytego surowca i jego właściwości np. wilgotności ilości zanieczyszczeń, stopnia rozdrobnienia, itp.

Ostatnio coraz bardziej popularne stają się brykiety wykonywane z wszelkiego rodzaju odpadków produkcji rolniczej. Dzięki temu można wyprodukować tanią i bardziej ekologiczną energie.

Pellet

Pellety – rodzaj brykietu, jest to materiał opałowy ze sprasowanych pod wysokim ciśnieniem drzewnych odpadów: , wiórów, zrębków (możliwe jest również wykorzystanie kory, upraw energetycznych i słomy), trocin. Wartość Pelletu jest taka jak drewna, niska wilgotność, w czasie spalania powstaje małą ilość popiołu Dlatego ich użycie wygodne jest w indywidualnych kotłach c.o. oraz kominkach, posiadających zbiornik na pellety, podajnik i dozownik. Wykonywane w postaci granulatu w kształcie walców lub kulek o średnicy ok 6-25 mm i długości do kilku cm, konfekcjonowane w big bagach i workach. Urządzenia służące do produkcji pelletu to „Granulatory”. Istnieją dwa rodzaje granulatorów:

- z układem roboczym, matryca płaska + rolki zagęszczające,
- z układem roboczym, matryca pierścieniowa + rolki zagęszczające.


Brykieciarka peleciarka granulator

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Odwadnianie osadu to szansa na czystą wodę

Odwadnianie osadu to szansa na czystą wodę


Autor: Konrad Ciesielski


Mało kto wie, że istnieje bardzo wąska dziedzina przemysłowa, jaką jest odwadnianie osadu ściekowego. Jest to specjalistyczne działanie w oczyszczalniach ścieków, pozwalające oczyścić wodę praktycznie w 100%. Szybki rozwój oczyszczania osadu w Europie pozwala lepiej dbać o wodę pitną.


Dla osób interesujących się tematyką ochrony środowiska jest to temat znany od kilku lat, jednak dla przeciętnego obywatela jest to z pewnością zagadnienie nowe. Technologia „odwadniania” lub jak się często ją nazywa „osuszania” osadu ściekowego, to bardzo nowoczesny proces filtracji. Efektem tych działań jest pozbycie się w 100% wody ze ścieków. Bardzo ciekawy jest fakt, że po odwodnieniu osadu otrzymujemy zupełnie czystą wodę, a pozostałości zajmują nawet dziesięć razy mniej miejsca niż dotychczas. Kolejny atut odwadniania osadu to produkcja biomasy, ponieważ osuszony odpad może być w 100% wykorzystany w produkcji nawozów oraz energetyce. Do niedawna wiele oczyszczalni nie stosowała takiej technologii, przez co powstawał problem pozbycia się odpadów. Niestety, często trafiały one zwyczajnie do rzek skażając środowisko. Dziś coraz więcej samorządów, czyli właścicieli oczyszczalni ścieków sięga po usługi specjalistycznych firm z tego zakresu.

Czysta woda to lepsze jutro

Czystości środowiska nie trzeba nikomu reklamować, jednak argument, że w prosty sposób możemy mieć naprawdę czystą wodę, przemawia chyba do każdego. Nowoczesna technologia pozwala obecnie redukować liczbę odpadów różnego pochodzenia w wielu branżach. Oczyszczalnie ścieków stanowią tutaj bardzo ważną gałąź odpowiadająca za wytwarzanie nieczystości. Można więc powiedzieć, że odwadniania osadu ściekowego za pomocą pras filtracyjnych to swoisty proces segregacji odpadów. W naszych domach obecnie wszyscy segregujemy śmieci według materiału: oddzielnie wyrzucamy szkło, plastik, bioodpady i zwykłe śmieci. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby ze ściekami działo się tak samo. W procesie kąpieli lub spłukiwania toalet spuszczamy ogromne ilości wody pitnej. Odzyskanie jej stanowi ogromną wartość ekologiczną.

Jaka będzie przyszłość oczyszczalni?

Przyszłość oczyszczalni ścieków w całej Europie zmierza ku bardzo aktywnemu recyklingowi. Możliwe jest, że już za kilka lat, między innymi dzięki technologii odwadniania osadu ściekowego będziemy mogli mówić o kompletnym odzysku wody z naszych systemów wodociągowych. Warto wspomnieć, że w połączeniu z coraz większym odzyskiwaniem odpadów komunalnych możemy stworzyć system, który będzie generować tylko 10% odpadów w porównaniu z rokiem 2000. Niewątpliwie środki unijne pomagają w zakupie wyspecjalizowanych technologii i usług w tym zakresie. Perspektywa finansowania na najbliższe lata i innowacyjny charakter dotacji stanowić będą mocną podporę w branży odwadniania osadów ściekowych.


więcej o technologii odwadniania osadu ściekowego: www.filtech.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Technologia systemów solarnych

Technologia systemów solarnych


Autor: szary


Wraz z rozwojem cywilizacji pojawiły się urządzenia alternatywne dla tradycyjnych systemów grzewczych. Niewątpliwie zastosowanie solarów, bo o nich mowa może przynieść sporawe korzyści w czasach gwałtownie rosnących cen opału. Przyjrzyjmy się im nieco bliżej.


Kolektory słoneczne stają się coraz bardziej popularnymi urządzeniami. Nie tylko chwali się ich neutralny wpływ na środowisko, ale i perspektywę oszczędności, co dla wielu jest sprawą kluczową. Jednak czy te urządzenia są bez wad?

Budowa kolektorów słonecznych

Mamy dwa główne typy kolektorów: próżniowe i płaskie. U nas zakłada się głównie te drugie. Głównym powodem jest cena. Próżniowe jednak są bardziej wydajne. Kolektor próżniowy zbudowany jest ze szklanych rur, w których umieszczony jest absorber. Występuje on także w kolektorze płaskim. Absorber jest głównym elementem baterii słonecznej. Ma on za zadanie przetwarzać promienie słoneczne na energię. Kolektor płaski jest ponadto zbudowany z wielkiej pokrywy osłaniającej absorber. Ten typ baterii jest cięższy, co nie jest bez znaczenia przy montażu na dachu. Istnieje kilka lokalizacji, w których można umieścić kolektory słoneczne. Może to być dach budynku, ściana domu lub jakiś obszar przydomowy umożliwiający zamontowanie instalacji. Przy montażu baterii na ścianie trzeba zwrócić uwagę na fakt czy jest to ściana południowa. Dobrze zamontowane i dobrane solary mogą nam służyć wiele lat.

Kwestia finansowa

W naszym kraju nie mamy co prawda zbyt wielu słonecznych dni jednak eksperci przekonują, że ta technologia i u nas jest opłacalna. Dotacje, które możemy pozyskać na ten cel z NFOŚiGW zachęcają. Takiego dofinansowania nie dostanie jednak ten kto finansuje zakup urządzenia z własnej kieszeni. Kredytobiorcy mogą liczyć na dopłatę rzędu 45%. Różne są opinie o kolektorach, są i tacy, którzy mówią że ta inwestycja nigdy się nie zwróci. Większość właścicieli tych instalacji ma odmienne zdanie. Ekologicznym wielkim plusem solarów jest brak emisji CO2 do atmosfery. Do tej pory głównie zachwalałem tą technologię. Cena już zachęcająca nie jest. Te solidniejsze mają swoją niemałą cenę. Od 8 tys. w górę z naciskiem na "w górę". Tańszych nie opłaca się kupować.

Podsumowując technologia nie jest zła. Czy z dotacjami, czy bez to spory wydatek. Firmy reklamujące swoje baterie przekonują, że ta inwestycja zwróci się po kilku latach.


Jeżeli chcielibyście się dowiedzieć więcej na temat kolektorów słonecznych zapraszam na moją stronę.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

poniedziałek, 12 listopada 2018

Drugie życie starej bluzki

Drugie życie starej bluzki


Autor: Anna Kowalska7


W związku z nową ustawą o odpadach musimy nauczyć się, jak segregować odpady i do których pojemników je wyrzucać. Nadal jednak niewiele wiemy na temat recyklingu odzieży i innego rodzaju tekstyliów, takich jak pościel, ręczniki czy akcesoria z tkanin.


Skąd wzięła się konieczność stosowania recyklingu w codziennym życiu? Dlaczego nie możemy po prostu wyrzucać śmieci na jedną stertę, jak dotychczas?

Przyczyn jest kilka, ale - poza nową ustawą o odpadach - jedną z najważniejszych jest przeładowanie wysypisk śmieci, związane z rosnącym konsumpcjonizmem oraz nadprodukcją zarówno przedmiotów codziennego użytku, jak i dóbr luksusowych. O ile w tych drugich najważniejsza jest jakość, o tyle w masowej produkcji czynnikiem, zwiększającym sprzedaż jest niska cena. Tanie rzadko idzie w parze z jakością, ale niskie
ceny sprawiają, że kupujemy coraz więcej i częściej. Efektem jest marnowanie surowców i obciążanie środowiska ogromną ilością odpadów.

W trosce o środowisko powinniśmy zmniejszać ilość kupionych dóbr materialnych, natomiast częściej starać się dawać przedmiotom tzw. drugie życie. Zepsute radio można spróbować naprawić, buty zanieść do szewca, a stary mebel poddać renowacji. Jeśli jednak przedmioty czy ubrania nie nadają się już do noszenia, posegregujmy je i włóżmy do odpowiednio oznaczonych pojemników.

Aby mieć pewność, że oprócz dbania o środowisko nasze ubrania dodatkowo wspomogą potrzebujących, warto wiedzieć, jakie pojemniki wybrać. W przypadku odzieży są to beżowe pojemniki z jednokolorowymi logo organizacji charytatywnych.

Co się stanie ze starymi bluzkami, ręcznikami i innymi rzeczami, włożonymi do tych pojemników?
Ponieważ większość ich zawartości stanowią tekstylia nie nadające się do powtórnego noszenia, zostaną posegregowane i przerobione na włókna, z których produkowane są maty pod drogi, maty wygłuszające do samochodów czy nawet wykładziny na stoły bilardowe. Kolejna grupa zostanie przeznaczona na tzw. czyściwo i użyta m.in. w warsztatach mechanicznych. Odzież, nadająca się do powtórnego noszenia będzie w części przekazana podopiecznym organizacji charytatywnych oraz przeznaczona na eksport do biednych krajów Afryki i Azji.

Odzież z pojemników, oznaczonych logo Caritas, rzeczywiście trafia do potrzebujących. Gdy potrzebujemy np. kurtek na zimę czy jakiejkolwiek innej odzieży, dzwonimy właściciela pojemników z Pruszcza i zawsze otrzymujemy posortowaną odzież. Firma wspomaga nas także finansowo. - potwierdza Dyrektor Caritas Diecezji Pelplińskiej, ks. Grzegorz Weis.




Tesso to jedna z największych firm w branży recyklingu tekstyliów. Tesso wspomaga organizacje charytatywne. Dzięki niej Caritas prowadzi stołówkę dla ubogich w Sopocie, a Fundacja Pomocy Dzieciom Dar ma finanse na leczenie dzieci.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Rola ekologii we współczesnym świecie

Rola ekologii we współczesnym świecie


Autor: szary


Czy współcześni ludzie należycie dbają o ochronę przyrody? Czy natura nie buntuje się przeciwko człowiekowi? Na te pytania odpowiedz znajdą państwo w artykule.


W artykule chciałbym poruszyć kolejno kwestie: negatywnych skutków będących, zdaniem ekologów, następstwem zaniedbania przyrody, następnie zwrócenie uwagi władz światowych na tę problematykę. Na koniec zaprezentuję rozwiązania mające na celu przyczynić się do zmniejszania negatywnego wpływu w tym obszarze.

Następstwa ekologicznych zaniedbań

Ostatnimi czasy coraz częściej możemy zaobserwować różnego rodzaju kataklizmy naturalne. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż to bunt natury na coraz większe ingerencje w jej sferze. Eksperci zajmujący się tą problematyką mówią o powiększającej się dziurze ozonowej, pokazują zdjęcia topniejących lodowców straszą nas czarnymi wizjami co do przyszłych losów Ziemi. Nie wiem czy to wszystko nie jest wyolbrzymione, czy może mają rację w każdym calu. Wiem natomiast, że idealnie nie jest i zbytnio się ekologią nie przejmowaliśmy. Z własnych obserwacji mogę powiedzieć, że pogody z czasem stają się coraz bardziej kapryśne. Ludzie wycinają lasy deszczowe. Wody, jak i lądy tej planety są w dużym stopniu zaśmiecone, a rzeki niejednokrotnie zanieczyszczane różnymi substancjami, których nie powinno tam być. Efektem tego, mamy w mediach niemal codziennie doniesienia z jakiejś części świata o powodzi czy to innym kataklizmie.

Reakcja władz światowych

W konsekwencji tego, co napisałem w poprzednim akapicie, naukowcy wysnuli jeden wniosek - efekt cieplarniany. I to polityczny świat zmobilizowało do podejmowania kroków przeciwdziałania temu zjawisku. Spora reakcja nastąpiła w Europie. Politycy ze starego kontynentu chcą zmniejszyć do minimum wytwarzanie dwutlenku węgla w poszczególnych krajach. Pojawiły się różne programy rządowe dofinansowujące metodę ograniczania spalania CO2. Powstaje coraz więcej oczyszczalni ścieków oraz spalarni śmieci. Widać, że rządzący wzięli sobie do serc słowa naukowców.

Jakie technologie ekologiczne mamy?

Ano tęgie głowy inżynierów poprzez laboratoria i fabryki udostępnili nam do walki o czystszą i zdrowszą planetę kilka urządzeń. Bardzo popularne kolektory słoneczne montowane na dachach potrafią zapewnić ciepło, a nawet prąd i to bez zbędnego dymu. Jakie to praktyczne. W naszym kraju zbyt dużo słonecznych dni nie ma, ale i u nas te urządzenia zdają egzamin. Bogatsi inwestorzy stawiają elektrownie wiatrowe w postaci mechanicznych wiatraków. Taka energia ma być "bardziej zielona", niż ta pochodząca z elektrowni węglowych. Świat motoryzacyjny też chce się dostosować do nowych warunków rozpoczynając nieśmiało produkcję samochodów elektrycznych. Mamy też produkcję biopaliw. Działania zapobiegające ochronie środowiska rozszerzają się i wciąż pracuje się nad nowymi rozwiązaniami w tej kwestii. To dobrze.


Jeżli interesuje Cię temat ekologii zajrzyj na mój blog ekologiczny

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Recykling odzieży chroni środowisko

Recykling odzieży chroni środowisko


Autor: Anna Kowalska7


Szacuje się, że liczba ludności na Ziemi wzrośnie w ciągu najbliższych 35 lat o dodatkowe 2 miliardy. Kolejny miliard będzie żył w warunkach skrajnej nędzy. Wraz ze wzrostem liczby ludności zwiększy się i tak już niewyobrażalna ilość śmieci, z jaką świat musi się uporać.


Te powody, wraz z zanieczyszczeniem środowiska, wynikającym m.in. z procesów produkcyjnych sprawiają, że aby przetrwać musimy znaleźć rozwiązania dla ciągle rosnącej konsumpcji. Jednym z rozwiązań jest odzysk produktów - ich recykling i ponowne wykorzystanie. Dotyczy to także odzieży i tkanin.

Recykling tekstyliów to metoda ponownego użycia lub przetwarzania odzieży, różnych materiałów włóknistych i strzępów ubrań z pro- cesu produkcyjnego. Tekstylia, których się najczęściej pozbywamy to zużyte, niepotrzebne lub zniszczone ubrania, meble tapicerowane, dywany, obuwie, pościel czy ręczniki.

Powinniśmy ograniczać szkodliwy wpływ przemysłu, wydłużając czas użytkowania raz wyprodukowanych produktów. Przekształcanie i ponowne wykorzystanie tkanin pomaga chronić środowisko. Wszelkie ubrania czy tkaniny, nawet bluzy czy koce z polaru lub syntetyczna bielizna, gdy już zostaną uznane za nie nadające się do użytku, mogą zostać przetworzone w nowe włókno o porównywalnej wartości. Ponownie przetkane oraz przeszyte zyskują drugie życie. Inne materiały, np. bawełna, pocięta na kawałki i przekształcona w nowe włókna, choć nie będzie już takiej jakości, jak na początku, to zostanie wykorzystana inaczej, w równie pożyteczny sposób. Dobrej jakości wełniany pled czy sweter może zostać przerobiony na zieloną matę, którą wykłada się stół bilardowy.

O ile w krajach zachodnich konsumenci chętniej oddają zużyte ubrania z powodów ekologicznych,

o tyle w Polsce jednym z najważniejszych powodów przekazywania odzieży do recyklingu są względy charytatywne. Przyczyną jest zapewne dopiero raczkująca w naszym kraju powszechna świadomość ekologiczna.

Współczesna odzież składa się głównie z biodegradowalnych kompozytów bawełny i nieprzyjaznych środowisku tworzyw sztucznych. Gdybyśmy takie ubrania wyrzucali do śmietnika, rozkładałyby się na wysypiskach przez ok. 50 lat!

W Polsce, tak samo, jak w innych krajach wysokorozwiniętych, odzież zbierają do pojemników wyspecjalizowane firmy recyklingowe. Ponieważ wkładane tam tekstylia są w bardzo różnym stanie, często zupełnie zniszczone, wymagają przede wszystkim dokładnego posegregowania oraz znalezienia dla każdej z grup odpowiedniej metody ponownego wykorzystania lub przetworzenia.

Recykling odzieży odgrywa ważną rolę w przemyśle włókienniczym i wpływa pozytywnie na ograniczenie szkodliwego wpływu tego przemysłu na środowisko. Ponowne użycie tekstyliów, pochodzących z recyklingu pozwala także na zaoszczędzenie energii.

Z utylizowanych tekstyliów produkuje się włókna, z których z kolei powstaje przędza dla nowych produktów. Wykorzystuje się je w różny sposób, m.in. do produkcji materaców, mat wygłuszających w samochodach, budownictwie, wykładzin meblowych czy panelowych.

Każdy z nas ma w szafie ubrania, które leżą tam latami. Praktyka pokazuje, że jeśli nie ubraliśmy czegoś w ciągu 2 lat, to najczęściej nie nałożymy tego już nigdy. Przekazanie tego do pojemników na odzież używaną z jednokolorowymi, czerwonymi logo organizacji charytatywnych to jednocześnie pomoc potrzebującym oraz ochrona środowiska.


Tesso to jeden z liderów w branży recyklingu odzieży w Polsce. Firma działa od ponad 20 lat i jest członkiem Krajowej Izby Gospodarczej Tekstylnych Surowców Wtórnych. www.tesso.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Energia pływów morskich

Energia pływów morskich


Autor: Sebastian Ryłek


Pokażę tutaj, jak można wykorzystać energię pływów morskich do celów produkcji energii ze źródeł alternatywnych.


Fale tworzone są na powierzchni morza poprzez wiatr. Rozmiar fal zależy od prędkości wiatru, czasie jego trwania, odległości wody od wiatru, batymetrii dna morskiego (które może skupiać lub rozpraszać energię fal) i prądów. Ruchy fal przyczyniają się do powstania energii kinetycznej. Najlepsze zasoby energii są tam, gdzie silne wiatry wieją na długich dystansach. Z tego też względu najwięcej źródeł znajduje się na zachodnich wybrzeżach Europy mających styczność z Oceanem Atlantyckim. Im bliżej wybrzeża, tym energia fal zmniejsza się z powodu tarcia o dno morskie, dlatego też fale w głębszych wodach będą miały najwięcej energii.

Czym jest energia pływów?

Strumienie pływowe to regularnie powtarzające się podnoszenia i opadania poziomu wody w oceanie, które tworzone są poprzez grawitacyjne przyciąganie Księżyca i Słońca. Efekt pływów występuje wszędzie tam, gdzie występuje zmienne w czasie i przestrzeni pole magnetyczne.

Najsilniejsze pływy występują, gdy Księżyc, Ziemia i Słońce znajdują się w linii prostej. Skutkiem pływów są oscylacyjne prądy zwane prądami pływowymi, które pełnią istotną rolę przy nawigacji przybrzeżnej. Szacuje się, że przeciętny czas między kolejnymi przypływami wynosi 12 godzin i 27 minut, ponadto zależy od ukształtowania terenu. Energia pływów składa się z energii potencjalnej i kinetycznej. Energia pływów morskich na metr kwadratowy powierzchni wynosi: E = 1,4 h2 [Wh], gdzie h – amplituda pływów w danym jego cyklu.

Wykorzystanie energii pływów na świecie

Obecnie tylko dwa kraje europejskie zdecydowały się na pozyskiwanie energii odnawialnej pochodzącej z morskich fal pływowych. Anglia ze względu na swe położenie geograficzne posiada możliwość produkcji taniej energii (0.23 €/kWh) na wielką skalę. W Portugalii ceny są podobne. Ponadto jest to kraj, który jako pierwszy wykorzystał w tym przedsięwzięciu szkockie maszyny, opracowane przez angielskie firmy, które umożliwiają łatwy dostęp do EMEC (European Marine Energy Centre), działającej od 9 lat. Jest to pierwsza elektrownia tego typu na świecie. Lokalizacje o największym potencjale znajdują się w USA, Rosji, Wielkiej Brytanii, Korei i Australii.

W 1966 r. we Francji powstała elektrownia pływowa Rance (240 MW) w Ille-et-Vilaine wskutek projektu powstałego w 1922 r. Ta centrala czerpiąca energię ze źródła fal morskich jest skonstruowana poprzez tamę utworzoną na rzece w Bretanii w pobliżu Saint Malo, przy ujściu rzeki Rance do kanału La Manche. Produkuje ona 90% światowej energii pochodzącej z pływów morskich. Generatory działają w obu kierunkach zgodnie z aktualnie obowiązującymi ruchami pływowymi: w górę lub w dół. Elektrownia ta jeszcze do 2011 r. była największą na świecie. W 2012 r. powstała nowa elektrownia Sihwa Lake w Korei Południowej. W 2012 r. Również w USA (Eastport, Zatoka Fundy) powstał pierwszy komercyjny projekt energetyczny wykorzystujący pływy morskie. Według oczekiwań inwestorów początkowo elektrownia ma w stanie wyprodukować energię do zasilenia od 75 do 100 gospodarstw domowych, po odpowiednich modyfikacjach, nawet do 1000.

W maju tego roku Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Lublinie ogłosił, że będzie wytwarzał energię ze źródeł odnawialnych (głównie z kolektorów słonecznych i pomp ciepła). Dyrekcja zapowiada również, że zostanie zbudowana mała elektrownia wodna. Obiekt docelowo ma być wybudowany na tamie Zalewu Zemborzyckiego.

Wytwarzanie energii pływów

Wyróżnia się trzy typy instalacji wytwarzające energię elektryczną pochodzącą z energii pływów morskich. Są to elektrownia pływowa, turbiny i turbiny otwarte. Elektrownia pływowa wykorzystuje energię potencjalną wody. Poprzez zaporę zbudowaną na szerokości danego ujścia tworzy się sztuczny zbiornik, co powoduje powstanie różnicy poziomów zwierciadła wody (najczęściej zatoki). Turbiny zaś umieszczone są w modułowych obudowach skrzynkowych i ustawiane w poprzek przepływu pływu, natomiast turbiny otwarte pionowe/poziome wykorzystują energię kinetyczną wody. Są coraz bardziej popularne ze względu na niewielki wpływ na środowisko naturalne oraz koszty.


Dowiedz się więcej o energii odnawialnej.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Biopaliwa

Biopaliwa


Autor: Sebastian Ryłek


Postaram się tutaj scharakteryzować rodzaje biopaliw.


Źródeł odnawialnej mocy człowiek poszukuje wszędzie. Dlaczego? Rośnie bowiem społeczna świadomość odnośnie ograniczonych zasobów konwencjonalnych. Ludzie zauważają również problem globalnego zanieczyszczenia środowiska. Chcą także, a może nawet przede wszystkim, zaoszczędzić na wydobyciu i zmniejszyć ogólne koszty eksploatacji czy same rachunki energetyczne. Przyczynia się to do poszukiwania alternatywy, którą może być biopaliwo.

Definiuje się je ogólnie jako paliwo, które powstaje w procesie przetwórstwa biomasy. Istnieje w trzech stanach skupienia, tj.: stałym, ciekłym i gazowym.

Biopaliwa stałe to przede wszystkim przetworzone odpady roślinne, takie jak słoma w postaci bel, kostek lub brykietu, drewno, siano czy granulat trocinowy bądź słomiany. Są to formy już przetworzone na stabilną postać o ujednoliconym kształcie, wartości opałowej i wilgotności. Postać stała formowana jest także w tak zwane pelety. Technologia ich wytwarzania obejmuje najpierw rozdrabnianie materiału roślinnego, który następnie jest suszony i oczyszczany. Później ponownie mielony i granulowany. Uzyskany w ten sposób produkt poddaje się chłodzeniu, co zwiększa jego trwałość. W końcowym etapie pelet zostaje ułożony na sita, które odseparowują najdrobniejsze frakcje, wykorzystywane w ponownej obróbce.

Biopaliwo w stanie ciekłym z kolei otrzymywane jest w drodze fermentacji alkoholowej węglowodanów do etanolu, fermentacji butylowej biomasy lub z estryfikowanych w biodiesel olejów roślinnych.

Fermentacja beztlenowa ciekłych i stałych odpadów rolniczej produkcji zwierzęcej prowadzi do powstania biopaliwa w stanie lotnym.

Do ekologicznego powstawania biopaliwa przyczynia się wykorzystanie glonów, które są najbardziej wydajne. Dowodem na to jest fakt, iż glony skutecznie wykorzystują energię. Ponadto glony mają mniejsze wymagania co do jakości wody niż zwykłe rośliny, dlatego hodowane mogą być nawet na pustyni, z użyciem słonego nawadniania czy nawet ścieków. Jednak jest to roślina wrażliwa na choroby, a jej wzrost nie należy do najszybszych. Wymaga dostarczania pożywki zawierającej azot i fosfor. Jest rośliną wymagającą, ale nie umniejsza to wkładu energetycznego, który oscyluje na poziomie 3%. Dla porównania kukurydza czy trzcina cukrowa dostarcza zaledwie 1% energii.

Głównym celem wykorzystania biopaliw jest zmniejszenie uzależnienia od ropy naftowej i zastąpienia jej źródłem odnawialnym i praktycznie niewyczerpanym. Jest to ważne, gdyż w obliczu wzrastającego zapotrzebowania na usługi transportowe ekologiczne paliwo mogłoby zmniejszyć emisję dwutlenku węgla i ograniczyć jego negatywny wpływ. Wadą jest zapewne to, że plantacje roślin przeznaczonych do produkcji biopaliwa umieszczane są na terenach specjalnie do tego wykarczowanych. Traci na tym bogactwo lasów tropikalnych i zawarty w nich ekosystem. Aspektem spornym jest także to, że spalanie biopaliwa daje gorszy bilans energetyczny niż przy produkcji i spalaniu paliw kopalnych. Niektóre państwa, ponadto narzucają ustawowe dodawanie biokomponentów do paliw oraz dopuszczają import z krajów Trzeciego Świata, zamiast rozwiązać w nich problem nędzy i głodu.

Niemniej jednak produkcja postępuje, a widać to na przykładzie Stanów Zjednoczonych, gdyż już w 1979 roku wyprodukowano tam 190 mln litrów etanolu z kukurydzy. W 2010 roku wartość ta gwałtownie wzrosła, osiągając wartość 50 mld litrów. Przyczynia się do tego rolnictwo ukierunkowane z góry na hodowle typowo energetyczną i przeznaczającą większą część plonów na ten cel. Unia Europejska natomiast przeznacza 60% rzepaku na produkcję biopaliw. I tak na przykład w Norwegii powstają pierwsze dystrybutory na ekologiczną benzynę, a za jej przykładem podąża również Finlandia czy Belgia.

Taką formę ekologii można stosować we własnym domu. Skonstruowano bowiem kominki opalane biopaliwem powstałym na bazie bioetanolu. Jego spalanie w systemie kominkowym nie wymaga specjalnych przewodów i dzięki temu można cieszyć się ciepłem w każdym pomieszczeniu. Bioetanol wyprodukowany został przy użyciu nowoczesnej technologii, która odwadnia produkt w 99%. Nie jest on wzbogacany acetonem, więc pozostaje bezbarwny, bezwonny i nie stanowi zagrożenia dla ludzi. Co ważne, biopaliwo takie jest pochodzenia roślinnego w stanie ciekłym. Zapobiega to zabrudzeniom z sadzy i popiołu.

Wkład odnawialnych źródeł energii ciągle rośnie w energetycznej produkcji. Niesie to ze sobą oczywiście masę prób i wiele niepowodzeń. Nie można jednak ich zaprzestać, gdyż zapotrzebowanie będzie stale rosnąć. Z czasem biopaliwa wyprą z rynku konwencjonalne paliwa, ustabilizuje się ich cena i wzrośnie produkcja.


Tutaj znajdziesz informacje o ekologicznych źródłach energii.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Rośliny w Twoim baku

Rośliny w Twoim baku


Autor: Sebastian Ryłek


Z mojego artykułu dowiesz się, w jaki sposób możesz korzystać z ekologicznych źródeł jako paliw dla Twojego samochodu.


W dzisiejszych czasach praktycznie na każdym kroku jesteśmy świadkami bądź samymi użytkownikami różnego rodzaju środków transportu. Wraz z ich coraz większym rozpowszechnieniem, środowisko subtelnie sugeruje lub wręcz wymusza poszukiwanie alternatywnych źródeł energii, które będą w stanie efektywnie zastąpić konwencjonalne paliwa. Takim wyjściem może być korzystanie z biopaliw w postaci płynnej.

Transport, szczególnie drogowy, jest odpowiedzialny za znaczną emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Biopaliwa, które mogą pomóc zapobiegać zanieczyszczeniom powietrza, to estry kwasów tłuszczowych, czyli biodiesel oraz bioetanol, biometanol, olej roślinny, bioolej.

Biodiesel stanowi substytut oleju napędowego, a produkowany jest na drodze estryfikacji rzepaku czy słonecznika. Dzięki temu charakteryzuje się on brakiem emisji szkodliwych substancji, ponad to nie jest on wybuchowy, więc nie stanowi większego zagrożenia. Co ważne szczególnie dla kierowców, można go stosować również w zimie, bo tak, jak olej napędowy, występuje w wersji letniej, przejściowej i zimowej. Produkcja biodiesela najszybciej i najefektywniej rozwija się w Austrii, gdzie już w 1982 roku rozpoczęto prace nad popularyzacją i wdrożeniem tego paliwa. W jego zastosowaniu przodują także Niemcy, które inwestują w rozwój plantacji rzepaku, oraz Francji i Włochy. W Polsce produkuje się je najczęściej z rzepaku, a pierwszym zakładem przetwórczym była instytucja położona niedaleko Bydgoszczy, która przetwarzała od 100 do 500 kg nasion na godzinę.

Oleje roślinne to kolejna kategoria paliw zastępujących tradycyjne paliwa. Produkowane z roślin oleistych charakteryzują się brakiem lotności, większą lepkością i mniejszą skłonnością do samozapłonu. Jego popularność wzrasta z powodu rosnących cen ropy naftowej i paliw ropochłonnych, ponieważ najtańszy olej roślinny jest tańszy od oleju napędowego. Z powodu lepkiej konsystencji należy zmodernizować silnik za pomocą elektrycznej grzałki, która będzie podgrzewała olej przed wtryśnięciem do komory spalania, aby w ten sposób zmniejszyć lepkość i zapewnić odpowiednie rozpylenie paliwa.

Nie wszyscy jednak chcą specjalnie przystosowywać silnik do paliwa, dlatego istnieje rozwiązanie odwrotne. Bioolej jest przystosowywany do silników. Jego powstawanie polega na poddaniu biomasy szybkiemu oddziaływaniu temperatury 400-600 stopni Celsjusza, ten proces nosi nazwę pirolizy. Bioolej charakteryzuje się ciemnobrązową barwą i gęstą konsystencją cieczy, a jej wartość opałowa wynosi 45-50% wartości energetycznej oleju napędowego.

Prognozy stosowania biopaliw są obiecujące, gdyż szacuje się, że w ciągu 20 lat ma się ono zwiększyć z 5% do 18%, a na przód w ich stosowaniu wysuną się Stany Zjednoczone i Brazylia. Ponadto ma nastąpić wzrost produkcji szacowany na 6,7 mln baryłek dziennie. Analitycy twierdzą także, że wzrośnie znaczenie biopaliw w krajach spoza Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową. Do poszerzenia zainteresowania tym tematem przyczynić się może polityczne zaangażowanie, ulepszenia i innowacje technologiczne oraz wspomniane już wzrosty cen ropy.

Nasza świadomość ekologiczna rośnie wraz z ilością zauważanych przez nas problemów. Ciągły obieg transportowy warunkuje perspektywy zmian i ulepszeń. Łączy się to również z powstawaniem plantacji energetycznych i specjalistycznego przetwarzania biomasy na płynne postaci.


Dowiedz się więcej o energii odnawialnej.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Nowy rok, nowe biopaliwa? Czyli prognozy na rok 2013

Nowy rok, nowe biopaliwa? Czyli prognozy na rok 2013


Autor: Sebastian Ryłek


W tym artykule postaram się przedstawić najnowsze rozwiązania w dziedzinie biopaliw.


Coroczne podwyżki cen?

Kierowcy korzystający z tradycyjnych paliw samochodowych, stanowiących mieszaninę naturalnych węglowodorów gazowych, ciekłych i stałych (bituminów), z niewielkimi domieszkami azotu, tlenu, siarki i zanieczyszczeń zostali mile zaskoczeni redukcją cen paliw na stacjach benzynowych. Spadek ceny benzyny 95 i 98 oktanowej oraz niezmieniona cena autogazu w stosunku od ostatnich miesięcy ubiegłego roku prognozuje optymistyczne dla budżetu zmotoryzowanych. Korzystniejsze ceny w połączeniu z przestarzałymi silnikami większości silników samochodowych jeżdżących po polskich drogach,, zarówno osobowych, jak i ciężarowych, stanowią barierę dla wdrażania biopaliw nowszej generacji- alarmują z przykrością zwolennicy zielonych paliw.

Biopaliwa- trochę teorii

Do grupy paliw syntetycznych, stanowiących alternatywę dla ropy naftowej i benzyny nalezą trzy rodzaje paliw:

  • GTL (Gas to liguid) – paliwa otrzymane z gazu ziemnego
  • CTL (Carbon to liquid)- paliwa otrzymywane z węgla
  • BTL (Biomass to liquid)- paliwa otrzymywane z biomasy

Podczas, gdy dwie pierwsze gałęzie biopaliw wykorzystujące odnawialne źródła energii rozwijają się prężnie na całym świecie, produkcja paliwa z organicznych bioodpadów, osadów ściekowych, odchodów zwierzęcych, drewna i roślin energetycznych wciąż pozostaje w fazie eksperymentu.

Wady produkcji BTL

Generowanie energii z biomasy jest powszechną praktyką w wielu krajach na świecie, jednak ekologiczność biopaliw pozostaje pod znakiem zapytania w sytuacji, gdy do pozyskania surowca energetycznego. Rabunkowa polityka Brazylii, polegająca na wycinaniu ponad połowy lasów tropikalnych, doprowadziła do wzrostu emisji szkodliwych substancji chemicznych., co wpłynęło niekorzystnie na środowisko.

Zielona energia na świecie

Jak w każdej dziedzinie życia, przy produkcji biopaliw należy zachować umiar i zdrowy rozsądek, bowiem tylko wtedy będą one opłacalne. Kraje członkowskie Unii Europejskiej mają obowiązek korzystania z biomasy jako paliwa. Regulacja rynku biomasy odbywa się na skutek jej importowania z krajów spoza Unii Europejskiej, tj. Afryki oraz Azji, dzięki czemu zapobiega się jej deficytowi na wybranych obszarach. Dbałość o zapewnienie podstawowych surowców do wytwarzania biopaliw oraz opracowywanie coraz to nowszych trwałych substytutów paliw kopalnych przyczyniają się do stopniowego rozwoju branży biopaliw w państwach Unii Europejskiej. Wdrażanie programów pozyskiwania zielonej energii w Malezji oraz Chinach powoduje rozpowszechnienie się produkcji skoncentrowanej w Stanach Zjednoczonych, Unii Europejskiej i Brazylii na nowe obszary.

Zalety biodiesela i nowe rozwiązania

Zagospodarowanie produktów ubocznych w celu produkcji biodiesla znalazło wielu zwolenników. Paliwo z oleju rzepakowego jest korzystniejsze dla ochrony środowiska z uwagi na fakt, że biodiesel jest łatwiej katabolizowany niż tradycyjna benzyna i olej napędowy. Ponadto nie zwiększa stężenia dwutlenku węgla w atmosferze z powodu spalania surowców kopalnych oraz przyczynia się do zagospodarowania nieużytków rolnych do tworzenia pól upraw energetycznych. Rozpowszechnienie biopaliw pozwala na częściowe uniezależnienie energetyczne kraju od dostaw ropy oraz zmniejszenie zależności cen paliwa od zmian ceny ropy naftowej i kursów walut, co napawa optymizmem kierowców.

Choć BTL jest korzystniejsze dla środowiska niż tradycyjne paliwa, zawiera pewne ilości oleju napędowego i benzyny. Zmniejszenie chemicznych substancji w biopaliwach nowszych generacji niż biodiesel nie jest możliwe w Polsce w 2013 roku, ponieważ nasza flota samochodowa jest dużo starsza niż w pozostałych krajach Unii Europejskiej. Wdrażanie paliw drugiej, trzeciej generacji będzie możliwe dopiero w przeciągu kolejnych lat.


Dowiedz się więcej o odnawialnych źródłach energii.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Jadwisia i wilk

Jadwisia i wilk


Autor: Iwona Pliszka


Jest to druga część opowiadania pt. "Cudowne wakacje Jadwisi".


SZCZENIACZEK

Jadwisia miała już więc za sobą pierwszy rok szkolny w Węgorzewie. Obie z mamą przeprowadziły się tu, gdyż ciocia Małgosia i wujek Władek potrzebowali pomocy w swej nowej działalności ochrony przyrody w gospodarstwie. Anna wiele im mogła pomóc, począwszy od wypełnienia wniosku o dofinansowanie, a na codziennej pracy w polu i w zagrodzie skończywszy.

Sprzedała mieszkanie w Warszawie – przenosiła się do siostry na stałe. Za uzyskane pieniądze kupiła samochód, by móc codziennie zawozić córkę Jadwisię do szkoły. Jak na osobę z zespołem Downa dziewczynka była nad wyraz inteligentna, nie na tyle jednak, by chodzić do znajdującej się w pobliżu zwykłej szkoły. Szkoła specjalna była zaś dość daleko i dlatego był im potrzebny samochód.

Reszta pieniędzy była wkładem Anny w rozpoczynaną wspólnie z siostrą działalność. Szwagrostwo uparli się, by w zamian dopisać Annę do współwłasności gospodarstwa. Była nawet z tego zadowolona – w końcu lepiej się pracuje na własnym. No i Jadwisia była w ten sposób na przyszłość zabezpieczona.

Teraz miała trzynaście lat i właśnie zakończyła rok szkolny. Anna zdecydowała z tej okazji zawieźć ją do Puszczy Boreckiej, by pokazać wioskę indiańską urządzoną we wsi Wolisko. To dla dzieci wielka atrakcja. Dzieci Małgorzaty i Władysława były tam już kilkakrotnie i z entuzjazmem o niej Jadwisi opowiadały. Teraz więc sama Jadwisia miała ją wreszcie zobaczyć.

Do Woliska nie było daleko – zajechały tam wczesnym przedpołudniem. Jadwisi bardzo podobała się wioska indiańska. Z ciekawością oglądała totemy, przedmioty codziennego użytku i namioty. Anna tymczasem nawiązała rozmowę ze starszym panem, towarzyszącym swemu cierpiącemu na zespół Downa wnukowi.

- Mieszkamy tu na miejscu, w Wolisku – mówił pan Marian. - Wybraliśmy się na poranny spacer. Długo nie zostaniemy, musimy wrócić do domu na obiad. Obiecałem to synowej.

- Ja z córką przyjechałam z Węgorzewa – odrzekła Anna. - Chcę jej jeszcze pokazać zagrodę żubrów. A potem poszukamy miłego miejsca, w którym mogłybyśmy odpocząć.

- Znam tu miłe leśne jeziorko – powiedział na to pan Marian. - Można w jego pobliże dojechać samochodem. Ale jest mało uczęszczane, ponieważ ma zarośnięte brzegi. W tym roku zamieszkał tam nawet młody orzeł bielik.

Anna zainteresowała się jeziorkiem i pan Marian pokazał jej dojazd na mapie. Toteż gdy obie z Jadwisią nacieszyły się wioską indiańską, a następnie żubrami, po południu udały się właśnie tam.

Jeziorko było rzeczywiście zarośnięte ze wszystkich stron. Od strony drogi był pomost, ale już zupełnie zbutwiały. Za to było przepięknie. Jadwisia z mamą usiadły na niewielkiej polance, rozkoszując się ładną pogodą i głosami ptaków pośród trzcin.

Tak mijały godziny – na opalaniu. Blisko zmierzchu młody orzeł bielik dał się im wreszcie zobaczyć. Przyleciał i polował na ryby, a gdy słońce zaczęło zachodzić, usiadł na wierzchołku najwyższej sosny.

Siedział tak dłuższą chwilę; nagle jednak znów zerwał się do lotu. Tym razem celem nie była ryba w jeziorze. Ptak opadł na przeciwległym brzegu, po czym znowu się uniósł, wyraźnie niosąc coś w szponach.

- Może to kaczka? - zastanawiała się Anna.

Wielkość wskazywała na to; więcej nie dało się zobaczyć pod zachodzące słońce. Tymczasem bielik wracał na swoją sosnę. Nie miał szczęścia. Kiedy był nad polanką, zakotłowało się i stado kruków, wylatując z lasu, zaczęło go gonić.

Dogoniły i zaatakowały. W ferworze walki bielik upuścił zdobycz i jak niepyszny, uciekając, zniknął kobiecie z oczu. A kruki za nim.

Jadwisia zaś puściła się biegiem do przodu.

- Mamo! - zawołała. - Tam coś spadło na krzak!

Podbiegły obie. Ale ku zaskoczeniu Anny na krzaku nie leżała martwa kaczka. Zwierzątko jeszcze żyło i był to ociekający krwią... szczeniaczek.

- Skąd młody pies tak daleko od zabudowań? Chyba, że...

Annie aż serce zabiło z przejęcia mocniej. Nie wyraziła jednak swego podejrzenia głośno. Zdjęła sweter i delikatnie owinęła nim szczeniaczka, zdejmując go z krzaka głogu.

- Przynieś koszyk, w którym przywiozłyśmy prowiant – zwróciła się do córki. - Trzeba go zaraz zawieźć do weterynarza.

Jadwisia przyniosła koszyk. Anna wyścieliła go swetrem i ułożyła na nim szczeniaczka. Upewniwszy się zaś, że rany nie są głębokie, zdecydowała się pojechać do znajomego weterynarza w Węgorzewie, zamiast tracić czas na poszukiwania na miejscu.

- Tak będzie lepiej – wyjaśniła Jadwisi. - Już jest późno i nie wiem, czy udałoby się tutaj kogoś znaleźć.

Szybko więc pojechały do domu. Ściemniało się błyskawicznie i było już całkiem ciemno, kiedy dojechały. W międzyczasie Anna zmieniła zdanie i skierowała samochód od razu dwie przecznice dalej, wprost do posiadłości pana Zbyszka – weterynarza.

Na szczęście w domu pana Zbyszka było zapalone światło.

- Weź koszyk – powiedziała Anna do córki.

Jadwisia wzięła koszyk ze szczeniaczkiem i wyniosła go z samochodu. Anna zamknęła drzwi i skierowały się obie do domu weterynarza. Anna nacisnęła dzwonek.

- Przepraszam, że przychodzimy tak późno – odezwała się, gdy pan Zbyszek wyjrzał na ganek. - Znalazłyśmy rannego szczeniaczka i nie można czekać do rana.

- Oczywiście – rzekł weterynarz i otworzył szeroko drzwi. - Wejdźcie do środka – zaprosił.

Wędrowniczki weszły do sieni i Jadwisia podała koszyk.

- Wygląda kiepsko – rzekł ze smutkiem pan Zbyszek, kiedy ujrzał szczeniaczka. - Zaczekajcie chwilę w salonie. Muszę go natychmiast opatrzyć.

Zabrał koszyk i zniknął z nim w gabinecie. Anna z córką weszły na górę do salonu, gdzie zastały żonę gospodarza.

- Dobry wieczór – pozdrowiły Beatę. - Wybacz, że wieczorem zabieramy ci męża. Przywiozłyśmy rannego szczeniaczka.

- Nie ma sprawy – odpowiedziała. - W jego zawodzie takie przygody to normalka.

Beata nastawiła wodę na kawę i na herbatę. Piły ją i rozmawiały, gdy w salonie, trzymając koszyk, pojawił się nareszcie jej mąż.

- Wyjdzie z tego – powiedział o szczeniaczku. - Ale gdzie wyście go znalazły w takim stanie?

- Dość daleko, w Puszczy Boreckiej – odrzekła Anna. - Bielik go porwał, ale puścił, bo stado kruków go zaatakowało.

Zbyszek też nalał sobie kawy.

- To potwierdza moje podejrzenia – powiedział. - Oczywiście bez badań genetycznych nic na pewno nie powiem, ale moim zdaniem to jest wilk.

- Wilk? - wykrzyknęły równocześnie Jadwisia i Beata.

- Na to wygląda – odpowiedział Zbyszek. - Coś nie bardzo się zdziwiłaś, Aniu.

- Podejrzewałam to – odrzekła zapytana.

Zbyszek wyciągnął wizytówkę organizacji ochrony przyrody.

- Musicie do nich zadzwonić, bo wilk to zwierzę chronione. A na razie dajcie go waszej karmiącej suce i koniecznie nakarmcie rozdrobnionym surowym mięsem rano.

Było już późno, toteż Anna wzięła szczeniaczka i razem z córką wyszła do samochodu. Nie była jednak zachwycona perspektywą oddania wilczka ludziom z organizacji ochrony przyrody. To był jej wilk, to ona go znalazła! W głowie Anny rodził się pewien plan...

DZIKUS

- A więc nazwiemy go Dzikus! - zakończyła Jadwisia opowieść mamy o tym, jak to w domu na przedmieściach Węgorzewa pojawił się prawdziwy, dziki wilk.

- Nie tak prędko – powiedział wujek Władek. - Wilk to zwierzę chronione, nie możemy go trzymać w domu. Musimy powiadomić o sprawie organizację ochrony przyrody.

- I oni go zabiorą? - buzia Jadwisi zaczęła się wykrzywiać do płaczu.

- Niekoniecznie – odpowiedziała Anna. - Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Pamiętasz, jak to w zeszłym roku tatuś uzdolnił cię do rozmowy ze zwierzętami?

Anna szybko przedstawiła swój plan. Tej nocy jednak nie wprowadzili go jeszcze w życie. Jadwisia poszła spać wyjątkowo późno i była tak zmęczona, że mama musiała jej pomóc przy rozbieraniu. Zasnęła, ledwie jej główka dotknęła do poduszki.

Wilczek zaś spędził noc z domową suką Dianą. Suka nakarmiła go mlekiem, więc nabrał sił i rano był już wyraźnie zdrowszy. Opatrunki przeszkadzały mu, ale poruszał się żwawo i z apetytem pochłonął pokrojone królicze mięso. Był chyba jeszcze trochę za mały na to, żeby się bać.

- Jak to dobrze, że Diana akurat do mnie się przybłąkała – powiedziała ciocia Małgosia, podchodząc do legowiska Diany. - I że ma w tym roku szczeniaczki.

- I że oszczeniła się właśnie pod koniec kwietnia – dodał wujek Władek. - Tak jak rodzą się zwykle wilki. Dzikus jest chyba właśnie w wieku jej szczeniaczków.

- I cała psia rodzina najwyraźniej go zaakceptowała – stwierdziła Anna.

Dorośli musieli pójść do pracy, ale na straży przy wilczku pozostały dzieci gospodarzy. Na szczęście Dzikus czuł się coraz lepiej. Chętnie bawił się z przybranym rodzeństwem, przepychając się z nim i wspólnie goniąc za kurczaczkami.

Koło południa wstąpił pan Zbyszek, zrobił Dzikusowi zastrzyk i poprawił opatrunki, obluzowane podczas zabawy. Był zadowolony z jego stanu. Przypomniał o obowiązku telefonu do organizacji ochrony przyrody i pojechał dalej do pracy, nie mając czasu napić się nawet kawy. Weterynarz to człowiek zaganiany...

Telefon jednak Anna wykonała dopiero wczesnym wieczorem, aby umówić się z organizacją na wizytę następnego dnia. Mieli przyjechać około dziesiątej rano. Tymczasem Jadwisia miała zadanie do wykonania, i to bardzo odpowiedzialne, jak na trzynastoletnią dziewczynkę z zespołem Downa. Wykonała je, zanim położyła się spać.

- Tatusiu – poprosiła w sypialni – przyjdź do mnie we śnie i powiedz mi, co mam zrobić. Ludzie z ochrony przyrody chcą zabrać nam Dzikusa, którego z mamą znalazłam...

Tatuś Jadwisi zginął w wypadku samochodowym, gdy dziewczynka miała dwa latka. Na jawie córka prawie go nie pamiętała. Ale zawsze, gdy było jej smutno, mogła liczyć, że odwiedzi ją we śnie. Rok wcześniej dał jej też zdolność rozmowy ze zwierzętami, gdy mama wyjechała do pracy i zostawiła ją samą. W tym roku tatuś także jej nie zawiódł.

- Wiem, Jadwisiu – powiedział w jej śnie – co wymyśliła mama. Dobrze, dam zdolność do rozmowy z Dzikusem tobie i wszystkim, którzy będą koło ciebie. Ale tylko z nim, nie z innymi zwierzętami. Wilk sam powie ludziom, którzy przyjadą, że nie chce, by go zabierali.

- Dziękuję, tato – powiedziała Jadwisia, uśmiechając się słodko przez sen.

Następnego dnia wstała wcześnie, ubrała się i wyszła na podwórko. Skierowała się do legowiska Diany. Suka przywitała ją serdecznie, obwąchując i liżąc jej ręce. Dzikus spał między szczeniętami.

- Witaj, Dzikusku – obudziła go Jadwisia. - Dziś mają przyjść ludzie, którzy będą chcieli cię zabrać. Czy chcesz iść z nimi?

- A czy zawiozą mnie z powrotem do rodziców? - zapytał wilczek.

- Nie, chyba nie – odpowiedziała dziewczynka. - Oni będą cie trzymali w klatce.

- Chcę wrócić do rodziców, do lasu – powiedział Dzikus.

- Odwieziemy cię do nich, jak wyzdrowiejesz – obiecała dziewczynka. - Oczywiście jeśli zostaniesz z nami.

- W takim razie – rzekł wilczek – zostaję.

Uspokojona Jadwisia wróciła do domu na śniadanie. Przy stole powtórzyła rodzinie rozmowę z wilczkiem, z czego najbardziej ucieszyło się czworo dzieci gospodarzy. Ale dorośli też byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy.

Niedługo potem przyjechali biolodzy z organizacji ochrony przyrody. Było ich dwoje – pan Wojtek i pani Kasia. Dzikus przedstawił im swoją wolę, ale oni nie byli skłonni zaakceptować takiego rozwiązania.

- A co będzie, jeśli rodzice cię odrzucą? - spytała Kasia. - Po pobycie wśród ludzi będziesz wydzielał ich zapach.

- Może mnie przyjmą – odpowiedział szczeniaczek.

- Jeśli nie – wtrąciła mu w słowo Anna – wówczas nie będziemy się już opierać, by państwo go zabrali.

- Wtedy może być już za późno – rzekł Wojtek. - To w końcu tylko zwierzęta. Przestraszone waszym zapachem mogą go po prostu zagryźć.

- Zaryzykuję – powiedział mimo to Dzikus. - To dla mnie jedyna szansa na prawdziwie wilcze życie w dzikim stadzie.

Więc biolodzy skapitulowali. Uzgodniono jedynie, że będą obecni przy powrocie Dzikusa do lasu, i założą mu obrożę telemetryczną, by móc śledzić go przez satelitę. Wilczek obiecał też co pewien czas spotykać się z nimi, i w obecności Jadwisi opowiadać, jak mu się żyje i czego się uczy w swoim rodzinnym stadzie.

Po obiedzie Kasia i Wojtek odjechali. Wracali jednak co kilka dni, by ocenić stan zdrowia wilczka i jego siły. Wpadał także weterynarz Zbyszek, dawał Dzikusowi zastrzyk wzmacniający i dobre rady jego opiekunom. Wszyscy zgadzali się, że powinien on wrócić jak najszybciej do swojej rodziny. Wcześniej musi jednak dojść całkiem do siebie po zadanych przez orła ranach.

Im będzie zdrowszy, tym większe prawdopodobieństwo, że rodzice zaakceptują jego powrót. A to było ze wszystkiego najważniejsze.

Na szczęście wilczek szybko wracał do zdrowia, bawił się chętnie i biegał za wszystkim, co się ruszało. Zaczął nawet próbować polować na kurczaki. To ostatecznie rozstrzygnęło, że na początku lipca wujek Władek ogłosił nadejście uroczystego dnia. Nazajutrz Dzikus miał wrócić do swego rodzinnego lasu.

POWRÓT

Kasia z Wojtkiem przybyli nazajutrz po południu. Przywieźli z sobą obrożę dla Dzikusa oraz mnóstwo przejęcia i zamieszania. Pierwszy raz mieli uczestniczyć w takim wydarzeniu. Sama możliwość rozmowy z wilkiem była dla nich taką rewelacją, że bardzo długo się do niej przyzwyczajali. A co dopiero udział w wypuszczeniu go na wolność?!

Wojtek stwierdził, że z tego zaskoczenia nie spytali dotąd Dzikusa o ważne sprawy. Przede wszystkim – jak to się stało, że trafił nad jezioro prosto w szpony orła bielika? I od jak dawna już wychodził z rodzinnej nory? Ile ma rodzeństwa w miocie? Czy są też w jego stadzie inne dorosłe wilki poza rodzicami? Chciał biec od razu z dyktafonem do szczeniaczka, ale Anna uznała, że jak najszybciej trzeba jechać. W samochodzie sobie porozmawiają.

Koszyk na prowiant był już za mały dla Dzikusa, który przez te kilka tygodni urósł. Wyścielono więc kocem miednicę plastikową. Powstał problem – dzieci Małgosi i Władka chciały także jechać pożegnać wilczka w puszczy. Trudno było im wytłumaczyć, że nie może jechać za dużo osób. Dorosłe wilki i tak będą się bały zbliżyć do ludzi, by odebrać szczeniaczka.

W końcu dzieci zgodziły się zostać. Anna wzięła wyścieloną miednicę i wszyscy razem wyszli na podwórko. Dzikus radośnie ich przywitał. Chętnie wskoczył do miski i pozwolił wraz z nią włożyć się do samochodu. Następnie wsiedli Anna z córką oraz biolodzy. Pozostali patrzyli smutno, jak samochód rusza i wyjeżdża na drogę. Suka Diana próbowała go gonić, lecz została przytrzymana przez wujka Władka. Pobyt Dzikusa w Węgorzewie dobiegł końca.

- Dlaczego nie przyszedł Zbyszek? - spytała Kasia w drodze. - Dzięki niemu Dzikus tak szybko doszedł do zdrowia. Nie chciał się z nim pożegnać?

- Chciał – odrzekła, prowadząc samochód, Anna. - Już się do nas wybierał, ale zadzwonił sąsiad, że nie może się ocielić jego najlepsza krowa. Musiał iść, taki już los weterynarza... Ale chcieliście chyba jeszcze z Dzikusem porozmawiać?

No więc teraz był na to najlepszy czas. Wilk wyjaśnił Wojtkowi i Kasi, że wraz z nim urodził się brat i dwie siostry, że rodzicom żadne inne dorosłe wilki nie towarzyszą, i że już mniej więcej od miesiąca wraz z rodzeństwem wychodził z nory. A jak się zgubił? Zgubiła go ciekawość. Pobiegł bowiem za przelatującym owadem, opuścił wykrot, w którym znajdowała się nora, i zanim się spostrzegł, był już nad jeziorem. Ptak porwał go, zanim zdążyła się zbliżyć podążająca jego śladem matka.

- Żeby tylko teraz udało się nam ją znaleźć... - westchnął zadowolony z opowiadania wilczka Wojtek.

- I żeby rodzice cię znów zaakceptowali – dodała Kasia.

- Tak będzie – powiedziała Anna, bo Jadwisia zaczynała płakać. Nie chciała bowiem, by coś poszło nie tak.

Jeszcze nie nastał zmierzch, gdy przyjechali nad swoje jezioro. Wojtek włożył Dzikusowi na szyję przygotowaną obrożę. Poprosił wilczka, by ten się trochę pobawił, żeby sprawdzić, czy obroża mu nie przeszkadza. I czy siedzi mocno. Leżała dobrze. Pozostawało czekać na zachód słońca.

O zmierzchu Dzikus usiadł na brzegu jeziora i trochę nieporadnie zawył. Ludzie nie usłyszeli odpowiedzi, ale on najwyraźniej tak. Zwrócił się do nich bowiem i powiedział:

- Rodzice niedługo tu będą. Odejdźcie teraz, żeby się was nie bali.

- Jak umówimy się na nasze spotkania? - spytała Kasia.

- Przyjdę tu następnego wieczoru po każdej pełni księżyca – odparł wilczek. - Czekajcie na mnie.

- Powodzenia – pożegnała się z nim Jadwisia.

Samochód był zaparkowany daleko, aby nie niepokoić wilków. Ludzie nie poszli do niego, lecz wspięli się na myśliwską ambonę na samym skraju polany. Stąd mogli obserwować bieg zdarzeń przez noktowizyjne okulary.

Po godzinie rozległo się wycie z przeciwnego brzegu jeziora. Dzikus też zawył. Rodzice wyszli z lasu. Po chwili wskoczyli do wody i zaczęli płynąć do syna.

Dopłynęli. Dzikus rzucił się ku nim ze skomleniem, a matka sapiąc cicho zaczęła go wylizywać. Chciała usunąć obrożę, lecz ta była dobrze przymocowana.

Ojciec Dzikusa znów zawył. Matka z synem się dołączyli i teraz cała rodzina obwieszczała pieśnią swe spotkanie. Kilka dobrych minut to trwało.

Wreszcie ojciec dał sygnał do powrotu. Dzikus chciał płynąć, lecz dorosłe wilki skierowały go na drogę lądową. Ludzie patrzyli z ambony, jak okrążają jezioro i znikają po drugiej stronie w gąszczu.

Teraz ludzie musieli wracać. Zeszli na dół i skierowali się do samochodu. Podczas jazdy komentowali to, co zdarzyło się tego wieczora.

- To musiała być młoda para – powiedział Wojtek. - Prawdopodobnie miała pierwszy miot. Niedoświadczeni rodzice stracili resztę szczeniąt, dlatego mogli przybyć po Dzikusa oboje. Inaczej któreś pilnowałoby reszty młodych.

- Może dlatego go zaakceptowali – dodała Kasia. - Mogli albo mieć syna z ludzkim zapachem, albo zostać bez dzieci w ogóle.

- To smutne – buzia Jadwisi znów się wykrzywiła do płaczu.

W ciągu następnej godziny Jadwisia siedziała smutna i cicho chlipała na tylnym siedzeniu samochodu.

- Co się stało, kochanie? - spytała mama. - Nie możesz pogodzić się z pożegnaniem Dzikusa?

- Nie – odparła dziewczynka. - Wiem, że jest mu najlepiej z rodzicami. Smutno mi tylko, że będzie zabijał inne zwierzęta i je zjadał...

- No cóż, wilk jest drapieżnikiem – rzekła Anna. - Musi jeść mięso, aby przeżyć. A przecież ty też jesz mięso zwierząt, które ktoś wcześniej musiał dla ciebie zabić.

- Ponadto tak już musi być w przyrodzie – dodała Kasia. - Gdyby nikt nie polował na jelenie, dziki i sarny, szybko byłoby ich za dużo i zniszczyłyby cały las poszukując pokarmu. Zabrakłoby dla nich roślin do jedzenia i biedne popadałyby z głodu... A wcześniej wyszłyby na pola uprawne, pozbawiając nas plonów i czyniąc wielkie szkody.

- Lepiej więc, jak wilki zjedzą ich nadmiar – powiedział Wojtek. - Poza tym polują one na sztuki chore i najsłabsze, które najłatwiej im złapać. W ten sposób tylko silne i zdrowe się rozmnażają, dając najzdrowsze potomstwo.

- Skoro tak – uspokoiła się Jadwisia – to już nie będę nad tym płakać.

Do domu wrócili późno, więc na Wojtka i Kasię czekały już gościnne posłania. Dopiero rano, po śniadaniu, wsiedli na swoje rowery i odjechali. A Jadwisia długo jeszcze za nimi patrzyła i machała.

NAUKA

Minął miesiąc i znów trzeba było jechać do Puszczy Boreckiej – na pierwsze umówione spotkanie z Dzikusem. Ale będąc na miejscu, ludzie nie skierowali się od razu nad jezioro. Najpierw trzeba było odwiedzić Bogdana, zaprzyjaźnionego pracownika leśnictwa, który na prośbę biologów przez cały ten czas śledził i nanosił na mapę sygnały przesyłane przez obrożę.

- No i jakie masz wieści? - zapytała go Kasia.

- Bardzo dobre – rzekł Bogdan. - Wasz wilczek żyje i przemieszcza się co noc na niezbyt dużym terytorium. Widocznie rodzice uważają, że na dalekie wędrówki jest zbyt młody. Teraz przebywa blisko jeziora, nad którym został znaleziony. Od zeszłej nocy przemierzył tylko niespełna pięć kilometrów.

Kasia i Wojtek obejrzeli mapę z zaznaczonymi wędrówkami wilka. Zgadzali się, że najprawdopodobniej towarzyszy on obojgu rodzicom w ich wyprawach. Potem wszyscy wypili kawę, za wyjątkiem rzecz jasna Jadwisi, która była na kawę zbyt młoda. Pożegnali Bogdana i wyruszyli nad jezioro.

- Jak myślisz, mamo, czy Dzikus przyjdzie? - zapytała Jadwisia w drodze.

- Na pewno – odpowiedziała Anna. - Przecież obiecał. Wszyscy jesteśmy ciekawi, co też ma nam do opowiedzenia.

A Dzikus miał im do opowiedzenia sporo. Nie uczestniczył jeszcze w polowaniach, lecz rodzice dawali mu dużo mięsa. Przecież rósł, potrzebował pożywienia. Z tego samego powodu Wojtek poluzował mu zbyt ciasną już obrożę. Wilk rzeczywiście został sam z całego miotu, ku rozpaczy Jadwisi. Kasia wyjaśniła jej, że to się niestety wśród wilków często zdarza.

Dzikus chętnie pokazywał biologom, jak wygląda wilcza mowa ciała. Demonstrował podpatrzone u rodziców gesty i głosy, ludzką mową objaśniał zaś ich znaczenie. By nie zapomnieć, Kasia rejestrowała wszystko za pomocą kamery cyfrowej.

Tak więc Dzikus zjeżył się najpierw, wyszczerzając zęby i warcząc. Ludzie cofnęli się odruchowo. Wilk powiedział:

- Nie bójcie się. Pokazuję wam tylko, jak wygląda wilcza postawa grożąca.

- Nietrudno ją zrozumieć – rzekła Anna. - Psy grożą w taki sam sposób.

- I nic dziwnego – dodał Wojtek. - Przecież pies pochodzi od wilka...

- To dlaczego wilki nie szczekają? - zapytała Jadwisia.

- Ależ szczekają – odparł Wojtek – tylko robią to bardzo rzadko. Swoją radość najczęściej wyrażają skomleniem, podobnie jak i inne emocje. A gdy emocje są bardzo silne, wówczas wyją. Szczekają częściej wilki młode. W ogóle psy domowe zachowują się z reguły jak młode wilki: chętnie się bawią, często w walkę (dorosłe wilki, jeśli już się bawią, to najchętniej w berka), są przyjazne wobec obcych i bardziej uległe, co odpowiada człowiekowi. Najprawdopodobniej dlatego właśnie człowiek wyhodował psa o takich „dziecięcych” cechach.

Wilk zaś zwrócił się do Jadwisi:

- Zrób ty teraz to, co ja przed chwilą.

Jadwisia opadła na czworaki, wygięła grzbiet i zawarczała możliwie najgłośniej jak umiała. Za to Dzikus ją kompletnie zaskoczył. Położył się i odchylił głowę, nadstawiając bezbronną szyję.

- Co robisz?! - wykrzyknęła dziewczynka. - Chcesz, żebym cię ugryzła?

- Nie, Jadwisiu – zaprzeczyła Kasia. - Dzikus prezentuje wilczą postawę poddańczą. Wilk, który ją zobaczy, nie będzie więcej gryzł, bo wie, że wygrał walkę.

- To cudowne zobaczyć to na własne oczy – zachwycił się Wojtek. - Dotąd tylko czytałem o tym w książkach.

Teraz Dzikus skulił się, położył uszy po sobie, podkulił ogon pod brzuch i zaczął skomleć. Nie było wątpliwości, że pokazuje postawę wilka, który się boi.

I znowu zmienił swoje zachowanie. Wyprostował się mocno na łapach, uszy postawił i uniósł wysoko ogon.

- To jest wilcza postawa dominująca – wyjaśnił. - Jadwisiu, zrób tak jak ja.

Jadwisia znowu opadła na czworaki, uniosła głowę, ale nie miała ogona. Dzikus zbliżył się do niej na ugiętych przednich łapach, uszy miał znów położone po sobie i opuszczony, a nawet lekko podwinięty pod brzuch ogon. Cicho skomląc zaczął lizać kąciki warg dziewczynki.

- Och, nie! - wykrzyknęła Jadwisia i poderwała się na nogi.

- Przepraszam – powiedział wilczek. - Wiem, że ludzie tego nie lubią. Musiałem jeszcze tylko pokazać wilczą postawę uległości. W ten sposób wilki pozdrawiają inne, stojące wyżej w hierarchii.

Kolejne spotkanie miało miejsce we wrześniu. Dzikus trochę skarżył się na nim na niedogodności związane z wymianą mlecznych zębów na stałe. Lecz dzięki tej wymianie w październiku zaczął już z rodzicami polować, bo stałe zęby były mocniejsze i lepiej się do tego nadawały. Odtąd najwięcej opowiadał o technikach łowieckich rodziny, o tropieniu zdobyczy, podchodzeniu, wykorzystywaniu terenowych pułapek. Bogdan zaś pokazywał na mapie, że nocne wędrówki wilków miały teraz o wiele większy zasięg.

Wilki chodzą zawsze jeden za drugim, stawiając łapy w ślady poprzednika. To sprawia, że trudniej jest je tropić. Polując współpracują ze sobą; inaczej nie mogłyby pozyskać zdobyczy wystarczająco dużej, aby zaspokoiła głód wszystkich członków stada. Jednakże w razie konieczności zadowalają się mniejszymi zwierzętami, jak zające czy ptaki. Zdarza im się też polować na gryzonie; chętnie uzupełniają dietę pokarmem roślinnym. Szczególnie lubią leśne owoce.

Kiedy rodzina wędrowała, ojciec zawsze co kilkaset metrów znaczył okolicę moczem. Jest to znak dla obcych wilków, że to terytorium jest już zamieszkane. Pozwala uniknąć niepotrzebnych walk; chociaż nie zawsze. Szczególnie zimą głodne wilki mogą w akcie rozpaczy spróbować zdobyć terytorium sąsiada. Wówczas prawowici właściciele muszą go bronić.

Polowania stały się niestety szczególnie trudne zimą. Pod gęstym futrem widać było wyraźnie, że Dzikus schudł w tych miesiącach. Jadwisia spytała, czy w takim razie nie zechciałby wrócić do nich. On jednak pomimo wszystko wolał żyć na wolności.

- Nie dziw się temu – powiedziała córce Anna. - Wilki są do życia w lesie stworzone. Dzikus nie mógłby być szczęśliwy u ludzi, pomimo ciepłej budy i codziennie świeżego mięsa bez konieczności polowań.

W styczniu wilk przyszedł na spotkanie wyraźnie poddenerwowany.

- Coś dziwnego dzieje się w stadzie – wyjaśnił. - Matka zaczęła niezwykle pięknie pachnieć, ale ojciec mnie od niej odgania. Często zupełnie bez powodu na mnie warczy. A matka mnie unika, a do niego się łasi.

- Jest wilczy okres godowy – odpowiedział Dzikusowi Wojtek. - Rodzice muszą spotkać się w specjalny sposób, by w tym roku znowu mieć szczeniaczki. Najlepiej zrobisz opuszczając ich na dwa albo trzy tygodnie. Chyba dasz sobie radę sam?

- Oczywiście – rzekł Dzikus. - Jelenia rzecz jasna sam nie upoluję, ale są jeszcze zające, sarny i rozmaite ptaki.

Tak nieuchronne godowe napięcie w stadzie wilków zostało rozładowane. Dzikus wrócił do rodziców w lutym, a oni znów go zaakceptowali. Marzec minął spokojnie, bo po roztopach znowu było łatwiej polować. W kwietniu natomiast matka coraz częściej zaczęła znikać w norze. Widać było, że ją poszerza i naprawia, najczęściej jednak w niej odpoczywała.

- Polujemy – rzekł Dzikus – teraz z ojcem sami. Wracamy do niej i oddajemy jej przyniesiony w żołądku pokarm. Ona go przyjmuje, ale zbliżyć się do nory nie pozwala.

- Nic dziwnego – odrzekła Kasia. - Lada chwila będzie przecież miała młode.

Młode – tym razem aż szóstka – pierwszy raz wyszły z nory z końcem maja. W zaskakujący sposób ojciec powitał szczenięta, które ciekawie rozglądały się wokoło. Doskoczył do nich i z zapamiętaniem zaczął jedno po drugim tarmosić, aż dzieci poprzewracały się na plecy i zaczęły wymachiwać łapkami w rozpaczliwej próbie wyrażenia uległości.

- Przypominam sobie – powiedział Dzikus – że w podobny sposób ojciec potraktował i mnie oraz moje rodzeństwo z miotu. Gdy zaś już okazaliśmy mu uległość, stał się o wiele czulszy i nawet sam pozwalał się nam tarmosić.

- To zrozumiałe – odrzekł Wojtek. - Ojciec uświadomił szczeniętom, że to dorosły jest szefem w grupie. Młode to zapamiętają i taka wiedza może nawet uratować im życie w przyszłości. Gdy posłuchają starszych, będą o wiele bezpieczniejsze w lesie.

- Natomiast między sobą będą teraz walczyć o dominację – dodała Kasia. - Czy może już to robią?

- No jasne! - odpowiedział Dzikus. - Szarpią się i gryzą przy każdej okazji! Całe szczęście, że są jeszcze za małe, żeby sobie zrobić jakąś krzywdę.

W czerwcu rodzice polowali już razem, a Dzikus opiekował się szczeniętami. Były dla niego uciążliwe, ale cierpliwie pozwalał im się tarmosić i szarpać.

Pierwsze tygodnie rodzina spędziła blisko nory, lecz w końcu lipca zaczęła wędrować razem ze szczeniakami. Niestety wdała się jakaś choroba i do jesieni przeżył tylko jeden brat i dwie siostry. We wrześniu zęby zmieniły im się na stałe, w październiku zaczęli polować.

Uczyli się szybko, i całe szczęście, bo zima była sroga w tym roku. Aż dziw, że cała trójka przeżyła do wiosny, tym bardziej, że kilkakrotnie musieli bronić terytorium przed obcymi wilkami. Rodzice odnieśli nawet w tych walkach rany, na szczęście wilcze rany goją się dobrze.

Za to zakopane na później mięso długo zachowywało świeżość w mrozie. Kasia chciała wiedzieć, czy to prawda, że wilki lubią tarzać się w padlinie. Dzikus wyjaśnił, że sprawia im przyjemność czucie później na sobie zapachu pożywienia.

- A co z wyciem? - zapytała Anna.

- Oczywiście – rzekł Dzikus – bardzo lubimy śpiewać. Zwłaszcza, kiedy jesteśmy wszyscy razem. Ale wycie ma też bardziej praktyczny cel. Gdy ktoś się zgubi, może zawołać o pomoc, a inni wyciem powiadamiają go, gdzie są. W ten sposób łatwo możemy się odnaleźć.

W styczniu rozproszyli się – młodzi sobie, a przeżywający kolejne gody rodzice sobie. Wiosną matka znów oczekiwała potomstwa. Tym razem córki zajęły się kopaniem nowej nory, pozwalając ciężarnej matce odpocząć. Jej aktywność ograniczała się do jedzenia oraz odganiania samców od nory. Gdy uznała, że nora jest gotowa, przegoniła również swe córki. Odtąd coraz częściej zaczęła znikać w nowej norze. Lecz Dzikus wiedział już, co to znaczy, i nie próbował się zbliżać.

W kwietniu znów urodziły się szczeniaki – tym razem piątka. Miały aż czworo opiekunów, mimo to dwoje porwały lisy w chwili ich nieuwagi. Jesienią wiadomo było już, że rodzina na dłużej powiększyła się o brata i dwie siostry. Siostry zginęły niestety zimą w walce z obcymi wilkami. Wojtek wyjaśnił zdegustowanej tym Jadwisi, że wilki są co prawda wierne swojej rodzinie, ale w obronie czy w poszukiwaniu terytorium potrafią być agresywne w stosunku do obcych. To tak jak z ludźmi, wśród których też się przecież zdarzają wojny. Jadwisia nie bardzo jednak dała się tym argumentom przekonać.

Teraz rodzicom towarzyszyły dwie córki i trzej synowie.

POŻEGNANIE

W połowie stycznia wypadło kolejne umówione spotkanie. Bogdan pojechał na urlop do Afryki, więc goście z Węgorzewa przybyli bezpośrednio nad jezioro. Był zmierzch; Dzikus już na nich czekał. Powitał ich machając ogonem.

- To już nasze ostatnie spotkanie – rzekł. - Odchodzę. Postanowiłem opuścić rodzinne stado. Przy rodzicach nauczyłem się żyć w wilczej grupie, polować i opiekować się szczeniętami. Pora teraz znaleźć sobie samicę, wywalczyć własne terytorium i wychowywać własne młode. Mam trzy lata; jestem na to wystarczająco dorosły.

- Tak myślę – zgodził się z wilkiem Wojtek. - Lecz życie poza stadem jest bardzo ryzykowne. Będziesz musiał walczyć z obcymi wilkami, i nie jest pewne, czy dasz sam jeden im radę.

- Jednak to jedyna możliwość – powiedział Dzikus. - Pragnę żyć samodzielnie i założyć własną rodzinę. Spotkanie z obcym stadem jest niebezpieczne, ale tylko tak mogę znaleźć partnerkę. Mam nadzieję, że jakaś młoda samica chętnie przyłączyłaby się do mnie.

- A dokąd pójdziesz? - zapytała Anna.

- Na północ. Słyszałem stamtąd wiele wilczych głosów, wśród nich głos młodej, ale dorosłej samicy. Mam do was prośbę. Zdejmijcie mi obrożę. Pragnę żyć własnym życiem, nie obserwowany przez nikogo.

Kasia i Wojtek zasępili się. Chcieliby bardzo śledzić dalsze losy Dzikusa, szlak jego wędrówki na północ, miejsce jego przyszłego terytorium. Lecz wilk zasłużył sobie na poszanowanie jego prośby. Spotykał się z nimi całe dwa i pół roku, opowiadał o życiu swoim i swojej grupy rodzinnej. Cały czas nosił obrożę. Był źródłem bezcennej wiedzy, tym cenniejszej, że pochodzącej bezpośrednio od wilka. Choć bowiem w literaturze przedmiotu można było znaleźć wiele z tego, co im Dzikus opowiadał, dopiero teraz nastąpiło ostateczne potwierdzenie tych wyników badań i obserwacji. Dotąd badacze nieraz spierali się między sobą.

Dzikus czekał. Należało podjąć decyzję. Wilk zasługiwał teraz na trochę prywatności. Na to, by szukał szczęścia przez nikogo nie niepokojony.

- Dobrze – zgodził się Wojtek po krótkiej walce z samym sobą. - Podejdź do mnie.

Dzikus zbliżył się, wyciągnął szyję i został uwolniony od obroży.

- Dziękuję – rzekł. - Wiedziałem, że mogę na was liczyć.

Potem każdego z przyjaciół trącił po kolei nosem. Zaś szczególnie serdecznie połasił się do Jadwisi. Następnie odwrócił się, wszedł do wody i przepłynął na drugi brzeg jeziora. Tam zaraz zniknął w zaroślach.

- No to skończyła się przygoda – westchnęła Kasia. - Jednak tak jest dobrze. To było przepiękne, ale nie mogło przecież trwać w nieskończoność.

Patrzyli jeszcze chwilę za Dzikusem, a potem wszyscy razem poszli do samochodu. Było już ciemno; zimą wcześnie zapadają ciemności. Wkrótce potem zajechali do Węgorzewa. Zjedli ostatnią wspólną kolację, którą wszyscy razem przygotowywali.

- Pora spać – rzekła Anna do córki. - Jutro rano musisz iść do szkoły.

Jednak Jadwisia chciała wykorzystać ostatnie spotkanie z biologami i dowiedzieć się czegoś więcej o ochronie wilków. Kasia i Wojtek przekonali do tego Annę i spełnili prośbę dziewczyny. Wyjaśnili jej, że powodzenie ochrony wilków zależy od zmiany stosunku ludzi do tych stworzeń. Na przykład rolnicy boją się o swoje zwierzęta domowe; toteż trzeba tych ludzi uczyć ochrony stad przed wilkami. Często wystarczy dobry pies pasterski; przyrodnicy podarowali rolnikom już całkiem sporo takich psów.

Należy też przekonać myśliwych, by nie odstrzeliwali w lasach całego nadmiaru saren, dzików i jeleni. Jeżeli pozostawi się trochę dla wilków, to nie będą one atakować zwierząt gospodarskich. Wilki są zbyt ostrożne i płochliwe, by bez potrzeby zbliżać się do ludzkich osad. Wiedzą bowiem, że mogą tam spotkać ludzi, których się bardzo boją.

- To prawda – przyznała Jadwisia. - W ciągu trzech lat naszych spotkań z Dzikusem ani jego rodzice, ani rodzeństwo nie odważyli się nam nawet pokazać.

- Dla ochrony wilków – powiedział jeszcze Wojtek – ważne jest też, by nie niepokoić ich rodzin. Przestraszone mogą się rozproszyć, a bez wsparcia rodziców młode i niedoświadczone jeszcze wilki mogą wpaść w kłopoty. Na przykład polując z głodu na zwierzęta domowe, bo dla upolowania leśnych ich umiejętności łowieckie są jeszcze niewystarczające.

- Poza tym gdy takie młode wilki założą rodzinę – dodała Kasia – mogą mieć trudności z prawidłowym wychowaniem potomstwa. Dlatego ważne jest, aby co najmniej przez trzy lata pozostawały z rodzicami. Wtedy, prawidłowo w wilczym życiu wyedukowane, będą mogły tę swoją wiedzę przekazać własnym młodym.

- No, ale teraz to już naprawdę pora spać – wtrąciła się Anna. Kasia z Wojtkiem przyznali jej rację, szybko zebrali się do wyjścia i odjechali.

Jadwisia też posłusznie wstała od stołu i poszła do łazienki się umyć. Długo jednak nie mogła zasnąć, kiedy już znalazła się w łóżku. Myślała o swoim wilku, o tym, czy go jeszcze kiedyś zobaczy. W końcu zwróciła się z westchnieniem do nieżyjącego tatusia.

- Co teraz będzie, tato? - zapytała. - Dzikus już nas opuścił. Dzięki tobie żyje na wolności. Czy teraz mu się uda?

Cicho uroniła łzę, odwróciła się na bok i już po chwili spała, uspokojona. Tatuś odwiedził ją tej nocy. Jadwisia była szczęśliwa widząc go we śnie. Nie budząc się, uśmiechnęła się szeroko.

- Nie szukaj Dzikusa – powiedział do niej tatuś. - Wilków mieszkających w lesie nie powinno się niepokoić. Dlatego odbieram ci już zdolność rozmowy z nim, żeby cię nie kusiło go szukać. Będziesz miała zresztą inne zainteresowania.

Wygląda na to, że w tej ostatniej sprawie nieżyjący tatuś miał rację. Jadwisia miała prawie szesnaście lat, i choć była upośledzona, to nie mogło jej przecież z tego powodu ominąć prawo miłości. W szkole specjalnej, do której uczęszczała, podobał jej się pewien chłopiec...


Ten i inne moje teksty można znaleźć na stronie:

http://ipliszka.com.pl/

Zapraszam!

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Cudowne wakacje Jadwisi

Cudowne wakacje Jadwisi


Autor: Iwona Pliszka


Jest to bajka dla dzieci, propagująca ideę programów rolno-środowiskowych


  1. WYJAZD NA WAKACJE

Trzeba jechać… Mama Jadwisi dostała właśnie szansę, która może się nie powtórzyć. Koleżanka ze studiów, która prowadzi bufet Komisji Europejskiej w Brukseli, wybiera się na wakacje do Tunezji. Zaproponowała Annie, by ta zastąpiła ją przez dwa miesiące. A tu rachunki do zapłacenia, zarobki opłakane, i w dodatku żadnej szansy na poprawę… Gdyby nie problem, co zrobić z Jadwisią, Anna nie wahałaby się ani przez chwilę. Córki jednak nie może zabrać ze sobą do Brukseli. Mała ma dwanaście lat i zespół Downa, a tam musiałaby zostawać na całe dnie sama. Chore dziecko nie zagospodaruje sobie tyle czasu i to przez ponad dwa miesiące. Chyba żeby… Tak, to jedyna szansa.

Mama Jadwisi podeszła do telefonu. Musi zadzwonić do swojej siostry w Węgorzewie, czy nie zechciałaby zaopiekować się na jakiś czas jej córką. Ciocia Małgosia wraz z mężem musi wprawdzie zajmować się gospodarstwem na skraju miasta, ale ma czwórkę dzieci, z których jedno mogłoby mieć baczenie na Jadwisię. Tylko czy się zgodzą - mają i tak niewiele z tych wakacji, cały czas praca w gospodarstwie…

Ale jak nie spróbuje, to się nie dowie. Mama Jadwisi z duszą na ramieniu wystukała numer Małgosi. Miała szczęście – siostra nie tylko była właśnie w domu, ale nawet osobiście podniosła słuchawkę. Wpadła w entuzjazm, gdy tylko usłyszała, o co chodzi.

- Ależ oczywiście, Aniu! Jedź koniecznie! O nic się nie martw, zaopiekujemy się Jadwisią. Dzieci nieraz pytały, czy ona przyjedzie do nas na wakacje.

W ten sposób już tydzień później spakowana przez mamę Jadwisia siedziała przy oknie w pociągu. Mama oczywiście jechała razem z nią. Z przysłanych przez koleżankę pieniędzy opłaciła wszystkie rachunki, kupiła bilet do Brukseli i jeszcze wystarczyło na podróż ich obu do Małgosi. Zresztą przecież nie wysłałaby dziecka samego. Co innego zdrowa nastolatka, odebraliby ją na dworcu i po kłopocie. Z chorą córką trzeba postępować ostrożnie. A przy okazji sama odwiedzi rodzinę Małgosi. Może tam nawet posiedzieć cały tydzień, zanim wróci do Warszawy, spakuje się i akurat zdąży na samolot.

Tak więc wyruszyły w podróż. Pociąg mijał równinne mazowieckie krajobrazy, pełne urodzajnych pól, łąk i lasów. Jadwisia z zainteresowaniem patrzyła przez okno. Szczególnie interesowały ją wsie, a w nich miłe obejścia z ogródkami. Przypatrywała się ich mieszkańcom, zajętym codziennymi wiejskimi sprawami.

- Już niedługo ty sama będziesz na wsi – powiedziała mama. – Cieszysz się? Pamiętasz ciocię Małgosię i wujka Władka?

Jadwisia wysiliła całą swoją inteligencję, aby rozumieć pytanie. Udało się. Potem wysiliła pamięć. Była u nich dwa lata temu, choć oczywiście nie potrafiłaby umiejscowić tego wydarzenia w czasie.

- Tak – odpowiedziała po prostu. Nic więcej dodać chyba nie byłaby w stanie.

W miarę upływu czasu płaskie równiny stawały się troszeczkę pofałdowane. Gdzieniegdzie pojawiały się też ładne jeziora. Jadwisia tego nie wiedziała, lecz był to znak, że przybliżały się do celu podróży.

Wreszcie pociąg wjechał do kolejnego miasta. Tu skończył bieg i wszyscy wysiadali. Jadwisia z mamą również wzięły swój bagaż i powoli wyszły na peron w Suwałkach.

Anna pamiętała, jak dojść na dworzec autobusowy, toteż bez większych problemów wkrótce obie jechały pekaesem do Węgorzewa. Stamtąd dopiero wujek Władek miał je zawieźć na miejsce samochodem.

Jadwisia, zwykle milcząca, teraz też nic nie mówiła. Uśmiechała się tylko do pięknych krajobrazów. Choć nie potrafiłaby tego wyrazić słowami, to widać było, że bardzo jej się ta podróż podobała.

Anna też nic nie mówiła. Nie mogła jednak opanować strachu. Co teraz będzie? Za tydzień rozstanie się z córką na prawie trzy miesiące, a nie robiła tego, odkąd Jadwisia się urodziła.

Gdy miało się to stać, Anna też była pełna strachu. Co uczyni, jak sobie poradzi z dzieckiem z zespołem Downa? Wtedy jednak było inaczej. Był z nią mąż Tomasz, kochali się, ufali, że razem stawią czoła najtrudniejszemu zadaniu.

Tata Jadwisi nie żyje już od dziesięciu lat. Zginął w wypadku samochodowym. Odkąd zostały same, ich życie stało się podwójnie ciężkie. Anna musiała wrócić do pracy. Na szczęście mała Jadwisia znalazła doskonałą opiekę w przedszkolu integracyjnym, gdzie rozwijała się tak dobrze, że dwa lata temu mogła pójść do szkoły specjalnej.

Gdzie by jednak Jadwisia nie poszła na dzień, popołudnia i weekendy zawsze spędzały razem. Dziewczynka kochała mamę tak, jak to tylko dzieci z zespołem Downa kochać potrafią. Nie wyobrażała sobie dłuższego rozstania. I teraz ją opuścić? Anna była coraz bardziej zdenerwowana.

Lecz autobus nie zważał na to i jechał dalej. I nieuchronnie zajechał w końcu do Węgorzewa. Jadwisia i jej mama wysiadły. Na przystanku już czekał na nie wielki zielony samochód wujka Władka.

- Jesteście więc! - zawołał wujek rubasznie. – Ładujcie się do tarpana. Małgosia z dziećmi w domu już na was czekają.

Anna z Jadwisią wycałowały się z wujkiem Władkiem i wygodnie rozsiadły się w tarpanie. Samochód raźno pomknął prostą drogą. Minął centrum, wjechał na przedmieścia i po kilku zakrętach już byli w prawie wiejskim obejściu Władysława i Małgorzaty.

Czwórka umorusanych dzieci otoczyła samochód. Najmłodsza dziewczynka Ola władowała się do środka. Jej siostra Ania zaglądała przez okno, a chłopcy Tomek i Bartek wskoczyli na platformę do ładowania towarów. Ciocia Małgosia ukazała się na ganku w drzwiach mieszkania.

- Dzieci, nie przeszkadzajcie! - zawołała. – Jadwisia i ciocia Ania muszą coś zjeść i odpocząć, bo są bardzo zmęczone.

- Myślisz, że ich upilnujesz? – roześmiał się wujek Władek. Pomógł gościom wydostać z samochodu bagaże i zaniósł część z nich do domu. Jadwisia z mamą poszły za nim. W kuchni już czekał na nie wielki stół nakryty przez ciocię Małgosię.

- Wymyjcie się szybko w łazience i zasiadamy do kolacji – powiedziała. – Zaraz zawołam moje dzieci i też spróbuję doprowadzić je do porządku.

Co nie okazało się wcale łatwe. Ale ciocia Małgosia miała swoje sposoby i po pół godzinie już wszyscy czyści siedzieli grzecznie za stołem. Kiedy zaczęli jeść, rozmowa potoczyła się swobodnie, jakby jej uczestnicy nigdy ze sobą się nie rozstawali.

Tylko Anna wciąż nie mogła się zrelaksować. Patrząc na uśmiechniętą Jadwisię, myślała gorączkowo – kiedy jej powiem? Najlepiej jak najszybciej, aby dziewczynka miała czas oswoić się z sytuacją… W końcu zebrała się na odwagę, wzięła głęboki oddech i popatrzyła córce w oczy.

- Jadwisiu – zaczęła nieśmiało – czy podoba ci się u cioci i wujka na wsi?

- Tak – odpowiedziała mała.

- To dobrze. Bo widzisz dziecko, ja będę musiała wyjechać, a ty zostaniesz tu na całe lato.

W tej chwili Anna wiele by dała za to, by Jadwisia jej nie zrozumiała. Ale dziewczynka pojęła, o co chodzi. W jednej chwili uśmiech zniknął z jej twarzy, oczy posmutniały, a małe usta wykrzywiły się w podkówkę.

- Nie płacz, Jadwisiu – powiedziała mama. – Muszę pojechać daleko, by zarobić pieniądze, ale niedługo wrócę i znowu będziemy razem.

Jednak córka nie dała się przekonać.

- Dlaczego nie mogę jechać z tobą? – spytała.

- Jadwisiu, to bardzo daleko i tam nie ma dla ciebie szkoły – rzekła mama. - Ja tam będę pracować, a ty jesteś chora i nie możesz zostawać sama. Tu masz ciocię i wujka, a i Bartek też zaopiekuje się tobą. Zostaniesz?

- Tak – Jadwisia opuściła głowę prawie na talerz.

Przez cały następny tydzień rzadko tylko się rozweselała. Przeważnie ani na krok nie odstępowała mamy. Gdy ta zaczęła się pakować, kilkakrotnie próbowała wcisnąć jej do torby swoje pluszaki.

- Jadwisiu, ja nie mam na to miejsca w moich bagażach. Weź misia i uśmiechnij się, niedługo po ciebie przyjadę.

Kiedy Anna wsiadała z Władkiem do samochodu, Jadwisia z misiem w ramionach smutno na nią patrzyła. Gdy zaś samochód ruszył, wtuliła twarzyczkę w misia i cicho zaczęła płakać.

Nie uspokoiła się aż do wieczora. Dopiero kładąc się spać, przyszła do siebie, a to dlatego, że wiedziała już, co ma robić. Zawsze w trudnych dla siebie chwilach zwracała się do nieżyjącego taty, aby odwiedził ją we śnie. Zawsze też mogła polegać na jego pocieszeniu i radach. Rozumiała je; gdy śnił jej się tata, mogła rozmawiać z nim tak mądrze, jak gdyby nigdy nie była upośledzona. Teraz więc, leżąc w łóżku, spojrzała w sufit i starała się skoncentrować.

- Tato – poprosiła szeptem – przyjdź do mnie. Mama pojechała, jestem taka samotna… Powiedz co robić, jak przeżyć bez niej całe lato?

Gdy to mówiła, łzy znowu zaszkliły się w jej oczach. Zarazem jednak w serduszko weszła pewność, że tata przecież nie zostawi jej samej. Była prawie szczęśliwa – oto znowu się z nim zobaczy. I tak rozmyślając i cicho pochlipując, zasnęła.

I rzeczywiście – we śnie odwiedził ją tata. Wszedł do jej pokoiku, uśmiechnął się, usiadł na brzegu lóżka i ją pogłaskał. Od razu poczuła się inteligentniejsza. Zupełnie jakby mądrość wpłynęła do jej główki, napełniając ją i lecząc zespół Downa.

- Tatusiu – uśmiechnęła się Jadwisia do swojego snu. – Jak dobrze, że do mnie przyszedłeś. Mama wyjechała do Brukseli zarabiać dla nas pieniądze. Ale mnie jest tak smutno bez niej i dlatego cię zawołałam.

- Wiem – odpowiedział tata. – Lato szybko minie i mama do ciebie wróci. Żebyś jednak nie czuła się samotna, dam ci zdolność rozmawiania ze zwierzętami. Tego lata będziesz rozumiała ich mowę, jak również wszyscy, który będą przy tobie. Ale z dala od ciebie już nie będą z nimi rozmawiali. Zobaczysz, jak wiele do powiedzenia tobie będą miały zwierzęta domowe i polne!

- Ale tatusiu – zapytała Jadwisia – jak ja będę z nimi rozmawiała? Przecież jestem upośledzona. Czy będę rozumiała, co one do mnie mówią?

- A czy rozumiesz, co ja do ciebie mówię? – zapytał tata.

- Ty, to co innego. Kiedy mi się śnisz, jestem zawsze taka inteligentna, jakbym była zupełnie zdrowa. Ale ze zwierzętami będę się spotykała w dzień. Czy wtedy także będę taka mądra?

- Tak – odpowiedział tata. – Rozmawiając ze zwierzętami, będziesz tak samo inteligentna, jak wtedy, gdy odwiedzam cię nocą. Będzie ci to potrzebne, bo masz tu tego lata do wypełnienia ważne zadanie.

- Jakie zadanie? – zapytała Jadwisia.

- Dowiesz się, gdy je wypełnisz – powiedział tata. – Na razie to tajemnica. Lubisz tajemnice, prawda? Zdradzę ci tylko, że dla wypełnienia tego zadania jest bardzo ważne, żeby mama pojechała do Brukseli. Ona też będzie miała swój udział w tym zadaniu.

- O, to ja w takim razie nie będę już płakać, że mama wyjechała – postanowiła sobie mocno Jadwisia.

- Słusznie – pochwalił ją tata. – Tym bardziej, że mama wkrótce do ciebie wróci. A teraz śpij spokojnie i miej słodkie sny do samego rana.

- Najsłodszy sen to ten, że ty do mnie przyszedłeś, tatusiu…

Słysząc te słowa córki, tata uśmiechnął się i delikatnie pocałował ją w czoło. Potem wstał i wyszedł z jej pokoju. A Jadwisia spała słodko do samego rana, uśmiechając się do czekającej ją przygody.

    1. W OBEJŚCIU

Nazajutrz Jadwisia obudziła się rześka i wypoczęta. Smutek minął; ubrała się i na śniadanie zeszła już całkowicie pogodzona z losem. Wraz z dziećmi cioci Małgosi z apetytem zjadła usmażone przez nią naleśniki i wypiła kakao. Była ciekawa, jak też minie jej pierwszy dzień rozmów ze zwierzętami.

- Bartek, zaopiekujesz się Jadwisią? – zapytał syna wujek Władek. - My z mamą mamy dziś bardzo dużo pracy.

- Pewnie! – odrzekł wesoło chłopak. – Chodź Wiśka, idziemy do stodoły się bawić!

Dzieci wujostwa uwielbiały się bawić w stodole. Dwunastoletni Bartek dyrygował, lecz i bez niego rodzeństwo mogłoby cały dzień skakać po słomie i nacierać się sianem. Teraz siana i słomy było mało, w końcu już za półtora miesiąca nowe zbiory. Jednak pachnący drewnem budynek stodoły był ciekawy o każdej porze roku. Można się było wspinać po drabinach, skakać z podestów, wznosić budowle z balotów słomy, jakie jeszcze zostały. Młodsze rodzeństwo Bartka z entuzjazmem więc powitało jego pomysł.

- Weźcie mleko dla kotów – powiedziała ciocia Małgosia. – I pamiętajcie, by nie robić bałaganu, bo przyjdę sprawdzić!

Jadwisię oczywiście najbardziej teraz zainteresowały koty. Od razu rozejrzała się za nimi, wchodząc do stodoły. Cała ich gromadka miękko podbiegła do dzieci, oczekując na przydział mleka.

- Witaj! - powiedziała Jadwisia do prowadzącej czwórkę kociąt kotki. – Jak miewają się twoje dzieci?

- Dorastają – odpowiedziała kotka. – Już od pewnego czasu uczę je polować. Dziś przyniosłam im żywą mysz. Sporo musiały się natrudzić, żeby ją złapać.

- Wiśka, ty rozmawiasz z kotami! - krzyknął Bartek. – I ja też rozumiem ich mowę!

- Ja też ją rozumiem – powiedziała dziesięcioletnia Ania. – Wiśka, jak ty to robisz?

- Śnił mi się mój zmarły tata i mnie nauczył – odpowiedziała Jadwisia. – Powiedział, że w mojej obecności inni też będą rozmawiać ze zwierzętami. Tomek i Ola też potrafią. Ale nie mówcie dorosłym…

- I tak by nam nie uwierzyli. Powiedzieliby, że zmyślamy – rzekł Tomek, bliźniak Ani.

- Nic nie powiemy – zadecydował Bartek. – Ale wiecie co? Chodźmy do obory. Może uda się porozmawiać z krowami.

Tymczasem koty wypiły mleko z miseczek, napełnili więc im je na potem. Sami natomiast skierowali się do drzwi w jedynej murowanej ścianie zbudowanej z desek stodoły. Za nimi znajdowała się obora.

Po drodze jednak Jadwisia zauważyła jaskółkę dymówkę. Ptak wleciał przez szparę między deskami ściany i skierował się do gniazda pod krokwią. Zawisając w powietrzu, jaskółka dała jeść pisklętom i zawróciła z powrotem do szpary.

- Zaczekaj, ptaszku! - zawołała Jadwisia. – Chcę z tobą porozmawiać!

- Nie mogę – odpowiedział ptak. – Moje pisklęta są głodne. Cały czas muszę łapać dla nich owady, aby przeżyły i wyrosły na silne, zdrowe jaskółki. Przyjdź wieczorem.

To mówiąc, ptaszek śmignął przez szparę i już go nie było. Jadwisia natomiast dogoniła rodzeństwo kuzynów, którzy już wchodzili do obory.

Dwa rzędy krów stały w boksach wzdłuż żłobu, zajadając paszę transportowaną dla nich taśmociągiem. Była to nowoczesna obora. Dzieci podeszły do pierwszej pary boksów, bo tylko do tych krów mogły podejść od strony innej niż od zadu.

- Witaj – powiedziała Jadwisia do pierwszej krowy. – Czy smakuje ci twoja pasza?

- Trudno powiedzieć – odpowiedziała krowa. – Odkąd poprzedni właściciele sprzedali mnie i przyszłam tutaj, codziennie jem to samo. Rano i w południe mieszanka, wieczorem siano. Tęsknię do poprzedniego gospodarstwa.

- Czy było ci tam lepiej? – zapytała dziewczynka.

- O, zdecydowanie tak. Na dzień gospodyni wyprowadzała mnie na pastwisko, gdzie mogłam skubać trawę. Na noc wracałam do obory, gdzie leżałam na sianie, a nie na gumowej podłodze. Tutaj nie ruszam się z boksu, gdzie jedynymi wydarzeniami są udoje rano i wieczorem. Schudłam tu i mniej mleka daję.

- A ty, co o tym myślisz? – spytał Bartek drugiej najbliższej krowy.

- Ja się tu urodziłam i przywykłam do takiego życia. Lecz rzeczywiście, lepiej było mi, gdy jako cielę biegałam po zagrodzie.

Dzieciom zrobiło się smutno, sześcioletnia Ola omal się nie popłakała. Ale co mogły na to poradzić? Najstarszy Bartek postanowił, że jak dorośnie, będzie wyprowadzał na pastwisko swoje krowy.

Smutni wrócili do stodoły. Jadwisia cicho powiedziała Bartkowi o jaskółce, z którą umówiła się na wieczór na rozmowę.

- Jak myślisz, czy wasi rodzice pozwolą mi tu przyjść wieczorem?

- Niebyt chętnie. Ale ja zgubię tu dzbanek na mleko dla kotów. Wieczorem przypomnę sobie o nim i przyjdę z tobą, by go zabrać.

Jadwisi spodobał się ten pomysł. Zaraz ukryli dzbanek w kącie, aby zapomnieć go, gdy będą wracać do domu.

Tymczasem Ola miała pewną prośbę.

- Słuchaj Bartek, a może pójdziemy na podwórko i porozmawiamy z Burkiem?

Wszystkim się ta idea spodobała. Pies był jedynym zwierzęciem poza kotami, z którym dzieci mogły się tutaj bawić. Znały go więc doskonale.

- Jak się masz, Burku? – pozdrowiła go Jadwisia, gdy przybyli do jego budy. – Dobrze ci tu jest na podwórku?

- Dziękuję, w zasadzie dobrze – Burek przywitał ich, machając ogonem. – Tylko dzień spędzam na podwórku. Na noc spuszczają mnie z łańcucha, mogę wtedy biegać i łapać zające.

- Jesteś głodny, że musisz polować? – zapytał Bartek.

- Nie, ale od was dostaję tylko kaszę na mięsnym wywarze. O potrzebne mi do życia mięso muszę zadbać sam. Ale nie narzekam. Wolałbym tylko na dzień mieć nieco dłuższy łańcuch.

- A, dzieci, tu jesteście! - ciocia Małgosia wychyliła się z domu. – Chodźcie już na obiad. Tylko niech Ania pójdzie do kurnika pozbierać jajka.

- I weź Wiśkę ze sobą – dodał Bartek.

Bartkowi zresztą chodziło nie tylko o to, by Jadwisia miała okazję porozmawiać z kurami. Chciał się przekonać, czy bez jej obecności nadal będzie rozumiał psa. Jednak gdy tylko jej zabrakło, próżno przemawiali do Burka i zadawali mu pytania. W odpowiedzi słyszeli tylko szczekanie. Skierowali się więc w stronę domu.

- Tylko pamiętaj! - przypomniał jeszcze Bartek Oli. – Umawialiśmy się! Ani mru mru dorosłym!

- Dobrze, dobrze – odpowiedziała Ola.

Tymczasem Ania z Jadwisią podeszły do wybiegu kur. Ania odryglowała furtkę i obie znalazły się w środku.

- Jedzenie! - zawołały chórem kury i jedna przez drugą zaczęły się tłoczyć przy korytku. Ania otworzyła więc beczkę z karmą i dosypała im dwa jej wiadra. Następnie wzięła koszyczek na jajka i zniknęła w kurniku.

Jadwisia zaś przyglądała się, jak kury dziobią karmę.

- Smakuje wam? – zapytała.

- Owszem – odpowiedziała kura – ale to ciągle to samo. Wolałybyśmy chodzić swobodnie po podwórku i wygrzebywać pędraki.

- Byłybyśmy szczęśliwsze – dodała inna kura – a i nasze jajka bardziej by wam smakowały.

Ania wróciła, niosąc w koszyczku kilka jajek. Kiedy szły do domu, Jadwisia powiedziała jej, że kury chciałyby być wypuszczane.

- Tak – odparła Ania – i jajka są wtedy smaczniejsze. Ale mama nie lubi, kiedy kury plączą się pod nogami.

Gdy wróciły do domu, ciocia Małgosia uśmiechnęła się na widok jajek.

- Tak myślałam, że będzie kilka po południu – powiedziała. – Bo rano było mało.

Dziewczynki umyły się szybko i zasiadły za stołem. Podczas obiadu okazało się, że obawy Bartka były nieuzasadnione. Nawet najmłodsza Ola umiała trzymać język za zębami i mimo radosnej paplaniny tajemnica została nienaruszona.

Bartkowi zależało też, by po obiedzie nie wracali do stodoły. Młodsze rodzeństwo nie powinno bowiem wiedzieć, że dzbanek na mleko dla kotów ma pozostać zapomniany do wieczora.

- A po obiedzie czas na deser – zawyrokował. – Idziemy do ogródka na truskawki!

Wszystkim dzieciom bardzo się to spodobało. Podążyli więc zgodnie za dom, a na wszelki wypadek Bartek zabrał jeszcze piłkę ze sobą. Popołudnie i wieczór minęły więc szybko na zajadaniu truskawek i grze w piłkę na nieużytkach za ogródkiem.

W pewnym momencie Jadwisia zauważyła małego kolorowego ptaszka. Uwijał się wśród dmuchawców, a jego czerwona czapeczka połyskiwała w słońcu.

- Kim jesteś, ptaszku? – zapytała dziewczynka. – Jak się nazywasz?

- Jestem szczygłem – odpowiedział ptak. – Zbieram nasiona i owady dla moich piskląt, które siedzą w gnieździe na drzewie. Ich matka poleciała w drugą stronę i też szuka pożywienia dla nich.

- A dużo macie piskląt? – zapytała jeszcze Jadwisia.

- Piątkę. Z trudem je wykarmiamy – rzekł szczygieł i pofrunął w stronę gniazda. Jadwisia pomachała mu na pożegnanie, chwyciła piłkę i wróciła do zabawy.

W końcu słońce zaczęło się chylić ku zachodowi.

- Dzieci, na kolację! - ciocia Małgosia wychyliła się przez okno. – Dość już żeście się nabiegali!

Trzeba więc było wracać. Bartek z Jadwisią zostali nieco z tyłu i jeszcze raz cichutko powtórzyli swój plan.

- Żeby się tylko udało… - westchnęła dziewczynka.

W domu wszyscy szybko umyli się i zjedli kolację. Kiedy najmłodsza trójka udała się już do sypialni, oni oboje zostali w kuchni pod pretekstem zmywania naczyń. Ale i z tym szybko się uporali. Trzeba więc było działać.

- Mamo, musimy iść do stodoły! - zawołał Bartek. – Zapomniałem wziąć ze sobą dzbanek.

- Może tam zostać na noc. Weźmiecie go rano – ciocia Małgosia powiedziała na to.

- Ciociu, pójdziemy teraz – poprosiła Jadwisia. – Chcę zobaczyć, jak Bartek świeci latarką.

- No dobrze – zgodziła się ciocia Małgosia. – Ale wracajcie szybko. Jest już prawie dziewiąta.

Dzieciom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zerwały się na nogi i błyskawicznie wybiegły na dwór. Bartek w ostatniej chwili chwycił w sieni latarkę.

Razem otworzyli jakoś zamknięte już na noc drzwi stodoły. Zapalili latarkę i ostrożnie weszli do środka. Znaleźli gniazdo. Pisklęta się już schowały, a dwie dorosłe jaskółki siedziały przy gnieździe na krokwi.

- Czekamy na ciebie – powiedział do Jadwisi jeden z ptaków. – Słońce zaszło, owady już nie latają. Teraz możemy porozmawiać.

- Cały dzień polujemy na owady – rzekł drugi ptak. – Nasze pisklęta muszą być silne i dobrze odżywione. Jesienią czeka nas daleka droga, aż do Południowej Afryki.

- Ojej! - krzyknął Bartek. – To lecicie dalej niż bociany! A dużo macie tych piskląt?

- Tylko czworo – odrzekła jaskółka. – Może następny lęg będzie nieco liczniejszy…

- Wiele z nas nie wraca z zimowania – wyjaśnił drugi ptaszek. – Musimy mieć dużo dzieci, by jaskółek dymówek nie zabrakło. Ważne jest dla nas, by była ładna pogoda i by nikt nie zatykał nam wejść do stodoły. Tego ostatniego problemu nie mają jaskółki oknówki, one gnieżdżą się na zewnątrz w oknie.

- Wiem – powiedziała Jadwisia. – Akurat w moim oknie mają gniazdo. Ale jeszcze z nimi nie rozmawiałam.

- Musimy już iść – przypomniał sobie Bartek. – Wiśka, weź z kąta dzbanek, o mało o nim nie zapomniałem!

Jadwisia zabrała dzbanek i oboje poszli do domu. Zasypiając tego wieczoru, dziewczynka postanowiła porozmawiać jeszcze z jaskółkami oknówkami. A tak w ogóle to była zadowolona i cieszyła się z pierwszego dnia swojej pięknej, wakacyjnej przygody.

    1. NA PODDASZU

W ciągu następnych dni Jadwisia kontynuowała swoje rozmowy ze zwierzętami. Wymieniała uprzejmości z psem Burkiem, który chwalił się sukcesami w nocnych polowaniach. Zagadywała do krów w oborze. Pozdrawiała kury na ich wybiegu. Towarzyszyła matce kociąt w trudnej sztuce uczenia dzieci dorosłego kociego życia.

Udało się jej też porozmawiać z jaskółkami oknówkami, które odtąd co rano wesoło ją pozdrawiały. Pod dachem domu wypatrzyła gniazdko szarego ptaszka, który przedstawił się jej jako kopciuszek. Po podwórku kręciły się wróble i mazurki. Z nimi też Jadwisia porozmawiała.

Wkrótce znały ją i bociany, które z wielkiego gniazda na dachu odlatywały szukać pożywienia pośród łąk. W sadzie poznała kwiczoły, kosy i kilka szpaków. Sikory bogatki cieszyły się z budki lęgowej, zawieszonej dla nich przez wujka Władka. Wszystkie ptaki, z jakimi rozmawiała, miały taki sam problem – wykarmić swoje pisklęta. Wszystkie uwijały się przy tym całymi dniami.

Jadwisia nie zapominała też i o zabawie. Wspólnie z kuzynami urzędowała w stodole, grała w piłkę na nieużytkach za ogrodem. Pomagała też im, gdy karmili zwierzęta gospodarskie.

Któregoś dnia pod wieczór poszli do ogródka pozbierać ziołana kolację. W jego kącie Jadwisia usłyszała głośne szuranie. Gdy podeszła, zobaczyła jeża, który na jej widok zwinął się w kulkę nastroszoną kolcami.

- Nie bój się, jeżu – powiedziała dziewczynka. – Nie zrobię ci krzywdy. Chciałabym tylko z tobą porozmawiać.

Jeż rozwinął się i spojrzał na nią.

- Jestem głodny – odparł. – Właśnie obudziłem się i wyszedłem z mojej kryjówki w stercie kompostu. Szukam na ziemi pędraków.

- A czy masz dzieci? – zapytała Jadwisia.

- Jestem samcem – odpowiedział jeż – i nie wychowuję potomstwa. Samica z moimi dziećmi mieszka niedaleko na łące.

Jadwisia postanowiła poprosić Bartka, żeby wybrali się na łąkę. Do tej pory bowiem przebywali tylko w pobliżu domu. Chciała pójść z kuzynami na dalszy spacer i porozmawiać z dzikimi zwierzętami.

Tymczasem jednak nadarzyła się inna okazja. Któregoś dnia po obiedzie dzieci bawiły się jak zwykle w stodole. Przed kolacją przyszła ciocia Małgosia i powiedziała:

- Bartek, tata właśnie załatał dziurę w dachu. Idź posprzątać na strychu, bo trochę gruzu poleciało.

- A mogę zabrać Wiśkę? – zapytał Bartek.

- Musisz wszędzie ją ze sobą brać? – zdziwiła się ciocia Małgosia. – Ale dobrze, byle ci tylko nie przeszkadzała.

- Mamo, my też pójdziemy! - zawołała Ania.

- Co to, to nie. Za dużo by tam was się plątało. Chodźcie pomóc mi przygotować kolację.

Cała szóstka wróciła więc do domu. Młodsze rodzeństwo z mamą skręciło w stronę kuchni, a Bartek chwycił klucz na strych i wraz z Jadwisią skierował się po schodach na górę.

Dawno już nie był na strychu. Dzieci miały tam wstęp zakazany, odkąd przyniosły stamtąd do domu różne stare rzeczy do zabawy. Na strychu bowiem lądowało to, co niepotrzebne, nie licząc oczywiście kupionych w młynie worków z makaronem, mąką i kaszą. Te ostatnie ciocia po odrobinie znosiła z góry do spiżarni.

Dzieci wspięły się na wąskie schody w korytarzu, otwarły drzwi i weszły na strych.. Bartek od razu wziął się do zamiatania. Jadwisia natomiast rozglądała się ciekawie po tym nowym dla niej pomieszczeniu. Nigdy jeszcze nie była na żadnym strychu. W swoim bloku w Warszawie nie miała przecież takiej okazji.

Wtem usłyszała cichy szelest w ścianie. Poszła w tamtym kierunku, spodziewając się jakiegoś zwierzątka do porozmawiania. I rzeczywiście, znalazła nietoperze w szparze między cegłami.

- Witajcie – zagadnęła do nich. – Nie zrobię wam nic złego. Chciałabym tylko z wami porozmawiać.

- A nie będziesz robiła remontu? – spytał nietoperz. – W zeszłym roku w lipcu zrobiono tutaj remont. Nasze dzieci wszystkie poginęły, bo nie potrafiły jeszcze latać.

- Remont był konieczny – wtrącił Bartek, który właśnie podszedł wziąć stamtąd szufelkę. – W końcu to nasz dom, my tutaj mieszkamy.

- Ale gdybyście zaczekali z tym do połowy sierpnia, to my bezpiecznie odleciałybyśmy już razem z naszymi dziećmi. W lipcu były jeszcze na to za małe.

- Powiem cioci, by więcej nie robiła remontu w początkach lata – obiecała Jadwisia zwierzątkom.

- Ciekawe, jak to uzasadnisz? – wtrącił się Bartek.

- Powiem, że to szkodzi nietoperzątkom – wyjaśniła po prostu Jadwisia.

- A skąd to wiesz? – Bartek nie dawał za wygraną. – Będziesz musiała się przyznać, że rozmawiasz ze zwierzętami.

- To się przyznam. Nietoperze są ważniejsze od tajemnicy – zadecydowała dziewczynka śmiało.

Bartek wrócił więc do sprzątania. Jadwisia tymczasem dalej rozglądała się po strychu. Nagle przez okno w dachu wskoczyło jakieś większe zwierzę.

- Kim jesteś? – zapytała je Jadwisia.

- Jestem kuna, czyli kamionka – odrzekło stworzenie. – Przyszłam tu polować na myszy. Zwykle robię to nocą, ale teraz mam do wykarmienia pięcioro młodych. Trochę nie nadążam z polowaniem.

- Powodzenia – Jadwisia, jak zwykle wszystkim życzliwa, życzyła kunie wszystkiego najlepszego.

- Chodź, Wiśka! - Bartek skończył zamiatać. – Idziemy na kolację!

Wrócili więc oboje do domu, umyli się i zasiedli za stołem. Jedząc kolację, Jadwisia wciąż myślała o nietoperzątkach. W końcu zebrała się na odwagę i powiedziała:

- Nie wolno w lipcu robić na strychu remontu. Trzeba poczekać, aż małe nietoperze dorosną.

- Coś takiego! - zdziwił się wujek Władek.

- Bo Jadwisia rozmawia ze zwierzętami! – z okazji do wyjawienia tajemnicy skorzystała natychmiast Ola.

- Naprawdę? – spytała ciocia Małgosia z niedowierzaniem.

- Jasne! - powiedział Tomek. – Wiśka, pokaż!

Ania wskazała małą myszkę, która przycupnęła na chwilę przebiegając przez środek kuchni.

- Zaczekaj, myszko! - zawołała Jadwisia. – Chcemy z tobą porozmawiać!

- Zastawiacie na nas pułapki – pisnęła mysz – a teraz to chcecie rozmawiać? Po ludziach się niczego dobrego spodziewać nigdy nie można.

I mysz zniknęła w zakamarku podłogi.

- Coś takiego! - zdziwił się wujek Władek.

- Ale dlaczego nie wolno robić remontu? – zapytała ciocia Małgosia.

- Bo małe nietoperze nie umieją wtedy jeszcze latać – odrzekła Jadwisia – a dorosłe nie mogą ich karmić podczas remontu. Trzeba poczekać do połowy sierpnia, wtedy nietoperzątka są już dorosłe. A przynajmniej na tyle duże, że same sobie poradzą.

- Będę pamiętał – obiecał wujek Władek. – Ale dlaczego nic nie mówiłaś, że rozmawiasz ze zwierzętami? Jesteś tu już przecież ponad miesiąc i nigdy się nie przyznałaś…

Tego wieczora wszyscy długo siedzieli przy ustawionym na środku kuchni stole. Gdy się ściemniło, zapalili lampę nad stołem. Jadwisia opowiadała, jak przyśnił się jej tatuś i co jej mówił. A ciocia Małgosia i wujek Władek słuchali.

    1. W POLU

Okazja na to, aby wybrać się dalej, nadarzyła się pod koniec lipca. Wtedy właśnie ciocia Małgosia powiedziała:

- Dzieci, potrzebuję waszej pomocy. Musimy pojechać na pole i przepielić marchewkę.

- Dobrze, ale co zrobimy z Olą i z Wiśką? – spytał Bartek.

- Będziesz musiał się nimi zająć. Możecie spacerować po polu, kiedy my, a także Tomek i Ania, będziemy pracowali.

W ten sposób Jadwisia z kuzynami pojechali tarpanem na pole. Wujostwo i bliźniaki wzięli się za motyki, a Bartek zaopiekował się pozostałymi dziewczynkami.

- Możemy poszukać jakichś zwierząt – powiedział. – Z polnymi zwierzętami jeszcze nie rozmawialiśmy.

I dzieci wyruszyły wzdłuż zboża. Zboże sąsiadowało z polem marchwi i ciągnęło się aż do niewielkiego zagajnika w dole terenu, a z drugiej strony marchewki rosły ziemniaki. Natomiast po drugiej stronie drogi wujostwo uprawiało zielone rośliny na siano, za którymi płynęła ta sama rzeczka, którą dzieci widziały już, grając w piłkę za domem. Nieco dalej rozlewała się ona w małe jeziorko.

Dzieci szły więc wzdłuż zboża w stronę lasku. Nad zbożem śpiewał skowronek, ale Jadwisia go nie zawołała. Niech sobie śpiewa – pomyślała. Przyjemność jej sprawiało słuchanie jego melodii.

Wśród pędów marchwi grzebało w ziemi stadko kilkunastu ptaków wielkości gołębia.

- To kuropatwy – powiedział do Jadwisi Bartek. – Dwoje rodziców i tegoroczne pisklęta. Mieszkają w polu.

- Witajcie – pozdrowiła Jadwisia ptaki. – Jak wam się żyje na polu mojego wujka?

- Dobrze – odpowiedziała dorosła kuropatwa. – Choć wolelibyśmy, by było trochę więcej miedz pomiędzy uprawami. Tam najłatwiej wygrzebać z ziemi jakieś owady.

- I na łące – dodał drugi ptak. – Ale tam nieraz pisklęta giną pod ostrzami kosiarki. Dobrze by było, by ludzie stosowali w kosiarce specjalne wypłaszacze. Nasze dzieci miałyby wtedy czas umknąć przed maszyną.

- Powiem to dorosłym – powiedział Bartek.

- Życzę wam – dodała Jadwisia – by pisklęta dobrze się wychowały.

- Pa, pa – Ola pomachała ptakom na pożegnanie.

Kuropatwy dalej grzebały w ziemi, a dzieci dotarły w końcu do zagajnika. Przed nim była właśnie miedza, taka, o której mówiła kuropatwa. Rosły na niej dzikie trawy i zioła, a na kamieniu wygrzewał się brązowy wąż.

- Żmija! - Bartek pochwycił w rękę kamień.

- Spokojnie, nie jestem żmiją – powiedział wąż. – Jestem gniewoszem. Odrzuć kamień, bo ja jestem dla was zupełnie nieszkodliwy.

Jadwisia zabrała Bartkowi kamień i odrzuciła go za siebie.

- Nie zrobimy ci krzywdy – powiedziała. – Bartek niepotrzebnie się zdenerwował.

- Wielu ludzi się denerwuje, biorąc mnie za żmiję – odrzekł gniewosz. – Czasem trudno mi umknąć przed ich kamieniami. Lepiej byście zrobili, układając te kamienie w sterty na miedzach, my gniewosze mogłybyśmy wtedy w nich zimować.

- Dlaczego mielibyśmy ci ułatwiać życie? – spytał Bartek. – Jesteś w końcu tylko gadem.

- Dlatego, że jestem dla was pożyteczny – odparł wąż – ponieważ żywię się między innymi myszami.

- Nie słuchaj go – powiedziała wężowi Jadwisia. – Mnie się podobasz. Mam nadzieję, że znajdziesz miejsce, gdzie mógłbyś przezimować.

Nagle gniewosz zerwał się i umknął do lasku. Dzieci zobaczyły, dlaczego to zrobił – próbował go upolować niewielki ptak.

- Dlaczego atakujesz węża? – zapytała ptaka Jadwisia.

- Jestem głodny – odpowiedział. – Ten gniewosz był jeszcze dość mały, w sam raz jak dla mnie. Ale uciekł. Może uda mi się złapać mysz albo jakiegoś dużego owada.

- Kim jesteś, ptaszku? – zapytała dziewczynka. – Jak się nazywasz?

- Jestem dzierzbą srokoszem. Mieszkam tu w tym zagajniku – odparł ptak.

- Jak ci się żyje? – chciała jeszcze wiedzieć Jadwisia. – Czy masz pisklęta?

- Moje tegoroczne pisklęta już się usamodzielniły – odparł srokosz. – Poleciały poszukać sobie innych śródpolnych zagajników. Niestety, jest ich dla nas o wiele za mało. Nie bardzo mamy gdzie żyć i dlatego nasza liczba ciągle spada.

- Mam nadzieję, że sobie poradzą – rzekła o pisklętach dzierzby Jadwisia. – Czy czegoś potrzebują jeszcze?

- Tak – rzekł srokosz. – Potrzebne nam kolczaste krzewy w zagajnikach – tarnina, dzika róża, głóg. Nie mamy szponów i żeby zjeść naszą zdobycz, musimy nabić ją na kolec. Wtedy można ją podzielić dziobem.

- A czy tutaj masz takie krzewy? – spytała Ola.

- Tak, tutaj na szczęście są.

Srokosz złapał w locie dużego chrząszcza i poleciał nabić go na kolec. Tymczasem Ola zerknęła tęsknie na kamień, z którego uciekł przed srokoszem wąż. Zapytała:

- A może się poopalamy?

I nie czekając na odpowiedź pozostałych, usiadła na kamieniu, wystawiając twarzyczkę do słońca. Bartek usiadł na ziemi i też poszedł w jej ślady. Tylko Jadwisia nadal rozglądała się po okolicy. Wypatrzyła w zbożu mysz badylarkę, która bardzo sobie chwaliła życie pośród dojrzewających kłosów. Szara ropucha natomiast skarżyła się na brak miedz, podobnie jak wcześniej kuropatwa.

Po pewnym czasie Bartek spojrzał na zegarek. Dochodziła druga po południu.

- Musimy wracać – powiedział do pozostałych. – O wpół do trzeciej mamy być przy tarpanie.

Posiedzieli jeszcze parę minut i ruszyli do samochodu. Tam spotkali się z resztą rodziny i razem z nimi pojechali do domu. Podczas gdy ciocia Małgosia podgrzewała przygotowany poprzedniego dnia obiad, wujek Władek poszedł nakarmić zwierzęta gospodarskie.

Po obiedzie wszyscy znów pojechali na pole. Bartek jednak pomyślał teraz, aby zabrać ze sobą piłkę do samochodu.

- Pójdziemy teraz w drugą stronę – zdecydował, gdy przyjechali na miejsce. – Za tą łąką jest rzeczka, zobaczymy, jakie zwierzęta tam mieszkają.

- Samica jeża mieszka z dziećmi na łące – przypomniała sobie Jadwisia.

- Tak – przyznał Bartek. – Ale jeże wychodzą dopiero o zmroku. Możemy poszukać ich wieczorem.

Idąc łąką, dzieci pozdrowiły z daleka polujące na zdobycz bociany. Ptaki radośnie zaklekotały im dziobami. Za to zając nie chciał z nimi rozmawiać i wielkimi susami odbiegł dalej, by skubać zioła.

W trawie Jadwisia zobaczyła kręcące się małe zwierzątko.

- O, mysz! – zawołała do pozostałych.

- Nie jestem myszą – odpowiedziało zwierzątko. – Nazywam się ryjówka, bo mam bardzo cienki pyszczek, którym łapię owady. Karmię teraz w gnieździe ośmioro młodych, dlatego muszę nieustannie polować.

- Powodzenia! – powiedziała Jadwisia zwierzątku.

Żaba trawna, zapytana jak sobie radzi, wyraziła zadowolenie z życia na łące. Jednak w następnej chwili złapał ją i połknął drapieżny ptak. Ptak przedstawił się Jadwisi jako błotniak stawowy.

- Mam gniazdo w trzcinach nad rzeczką – wyjaśnił – gdzie karmię troje piskląt. Razem z moją samicą musimy dla nich ciągle polować.

- My właśnie idziemy nad rzeczkę – powiedziała błotniakowi Jadwisia. – Czy pokażesz nam swoje gniazdo?

- Wolałbym nie – odparł ptak. – Moje dzieci potrzebują spokoju.

Dziewczynka życzyła więc błotniakowi powodzenia i pożegnała go. Potem dotarła nad wodę razem z Bartkiem i Olą. Zadowolona, zdjęła sandałki i zanurzyła stopy.

- Au! – krzyknęła, gdy spod stóp umknął jej szary wąż. – Wąż, który umie pływać!

- Tak, – rzekł wąż – umiem pływać, bo jestem wężem zaskrońcem. Zaskrońce często polują na swoją zdobycz w wodzie.

- Więc ty także nie jesteś żmiją? – wolał upewnić się Bartek.

- Nie – rzekł wąż. – Jestem szary jak ona, ale bez zygzaka na grzbiecie. Co prawda niektóre żmije też nie mają zygzaka, ale ja jeszcze mam za głową żółte plamy, po których zawsze można odróżnić zaskrońca. Żadna żmija ich nie posiada.

Wąż rzeczywiście wyglądał tak jak powiedział: za głową miał żółte plamy w kształcie półksiężyców. Dzieci uświadomiły więc sobie, że nie każdy wąż musi być żmiją. Nie każdy zatem będzie dla nich groźny.

Wśród trzcin na brzegu uwijało się małe zwierzątko.

- Wodny wąż, a teraz wodna ryjówka! – wykrzyknęła Jadwisia, zauważając u niego cienki nosek.

- Jestem rzęsorek rzeczek – przedstawiło się zwierzę. – Podobny jestem do ryjówki, ale poluję na owady nad brzegiem wody. Ryjówka woli mieszkać dalej na lądzie.

Rzęsorek rzeczek umknął w ostatniej chwili, bo oto skoczył na niego zwinny mały drapieżnik. Miał wysmukłe ciało, brązowy grzbiet, biały brzuszek i czarny koniec ogona. Przedstawił się Jadwisi jako gronostaj.

- Czy masz dzieci? – zapytała dziewczynka.

- Mam ich w tym roku sześcioro. Są prawie odchowane, wkrótce już będziemy razem polować. Została z nimi ich matka, muszę przynieść im coś do zjedzenia.

I gronostaj pobiegł dalej polować. Dzieci natomiast rozpoczęły grę w piłkę nad brzegiem rzeczki. Do wieczora zostało trochę czasu, ale Jadwisia pamiętała, że mają ruszyć na poszukiwanie pani jeżowej.

Po pewnym czasie usłyszała donośny plusk. Pobiegła nad wodę i ujrzała, że to sporej wielkości zwierzę plasnęło w wodę ogonem. Chciało w ten sposób odgonić sarnę, która właśnie przyszła napić się wody.

- Pozwól sarence się napić – poprosiła Jadwisia zwierzątko. – Ona przecież nie będzie ci przeszkadzać…

- Dziękuję – powiedziała jej sarna i skorzystała z wodopoju. Potem odwróciła się i zniknęła w zaroślach.

- Kim jesteś? – zapytała Jadwisia nieznane zwierzę. – Bardzo głośno chlapiesz ogonem.

- Jestem młodym bobrem. Opuściłem moich rodziców, aby znaleźć sobie samicę i odpowiednie miejsce do zbudowania tamy. Czy wiesz może, gdzie tu w okolicy jest jakiś las nad wodą?

- Płyń w dół rzeki – powiedział Bartek, który w ślad za Jadwisią podszedł właśnie do wody. – Miniesz małe jeziorko i popłyń dalej, niedaleko będzie całkiem spory las.

- Dziękuję – odpowiedział bóbr i popłynął we wskazanym kierunku. Już go nie było, gdy w ślad za Bartkiem nad rzeczkę podeszła Ola. Miała w rękach piłkę, co spowodowało, że dzieci powróciły do zabawy.

Wkrótce słońce zaczęło zachodzić. Jadwisia przypomniała o jeżach Oli i Bartkowi.

- Ale jak je znajdziemy? – spytał Bartek. – Łąka jest bardzo duża, a jeż malutki.

Jadwisia jednak nie dawała za wygraną. W końcu Bartek jej uległ i cała trójka ruszyła przed siebie po łące. Szczęście im dopisało. Mała kolczasta kulka leżała w niewielkim dołku.

- Czy jesteś samicą jeża? – zapytała ją Ola.

Kulka rozwinęła się i powiedziała:

- Tak.

- A gdzie są twoje dzieci? – spytała z kolei Jadwisia. – Samiec powiedział nam, że mieszkasz z nimi na łące.

- Moje dzieci już się usamodzielniły – powiedziała pani jeżowa. – Przegoniłam je; niech sobie same radzą. Potem spotkałam się z innym samcem i wkrótce już urodzę następne młode.

- Nie boli cię, jak rodzisz małe jeże? – zapytał Bartek. – Jeże przecież mają ostre kolce...

- Ale kolce noworodków są miękkie – odrzekła samica jeża – i nie przeszkadzają w rodzeniu i karmieniu ich mlekiem. Twardnieją dopiero potem.

Dzieci pożegnały się z jeżem i ruszyły w stronę samochodu. Wkrótce wujostwo oraz Ania i Tomek skończyli pracę i dołączyli do nich. Razem pojechali do domu. Kładąc się tego wieczora spać, Jadwisia była prawie zadowolona. Troszeczkę żałowała tylko, że nie zdążyła poznać małych jeżątek.

    1. WYPEŁNIONE ZADANIE

Kolejne dni przebiegały jak dotąd – urzędowanie w stodole, gra w piłkę na nieużytkach za ogrodem, rozmowy ze zwierzętami. Jadwisia wciąż nie mogła jednak zapomnieć swojej wyprawy na pole. Myślała o problemach polnych zwierząt, o których one jej opowiadały. Brak miedz, zagajników śródpolnych, młode pisklęta ginące pod ostrzami maszyn… Dziewczynka zastanawiała się, jak mogłaby im pomóc.

Postanowiła na początek porozmawiać z ciocią Małgosią i wujkiem Władkiem. Ale oni nie byli zbyt chętni do współpracy. Jadwisia ich rozumiała – przecież muszą zarabiać pieniądze. Utrzymanie czwórki dzieci kosztuje, a w rolnictwie wcale się tak dobrze nie zarabia…

- Ja też chciałbym chronić przyrodę – powiedział wujek Władek. – Kiedy byłem mały, bardzo się nią interesowałem. Ale życie ma swoje prawa i dziś moim głównym obowiązkiem jest utrzymanie mojej rodziny. Praktycznie na nic więcej nie mam już czasu.

- Bartek mówił mi o jakichś wypłaszaczach do kosiarki – dodała ciocia Małgosia. – Ale ile one kosztują i gdzie je można kupić? Nie stać nas na inwestycje, które nie przyniosą dochodu.

- Ty Jadwisiu – rzekł wujek Władek – za kilka tygodni wrócisz do Warszawy. I o swoich rozmowach ze zwierzętami zapomnisz. A my tutaj zostaniemy z naszymi problemami, jak związać koniec z końcem.

- I z mnóstwem pracy – dodała ciocia Małgosia. – Gdy będziemy jeszcze chronić przyrodę, to nie starczy nam sił na nasze podstawowe obowiązki. A za tę dodatkową pracę nikt nam przecież nie zapłaci.

- Nieprawda, mamo – odezwała się Ania, która przysłuchiwała się rozmowie. – Czytałam w gazecie, że Unia Europejska płaci polskim rolnikom dotacje za ochronę przyrody.

- O, to coś ciekawego – zgodziła się ciocia Małgosia.

- Ale skąd się dowiedzieć – zapytał wujek Władek – jak mamy zdobyć te pieniądze?

- Zimą będzie czas pochodzić po urzędach – zauważyła ciocia Małgosia. – Może wtedy czegoś się dowiem.

- Jeśli tak, to za kilka miesięcy wrócimy do tej rozmowy. Może dam się przekonać – obiecał dzieciom wujek Władek.

- Mogę przecież już teraz poszukać w Internecie – zaproponował rodzicom Tomek.

- I sam będziesz jeździł do kawiarenki internetowej? – zaprotestowała ciocia Małgosia. – To za daleko. Poczekaj lepiej do września, wtedy posurfujesz w szkole.

Dzieci zauważyły, że opór rodziców słabnie. I nic dziwnego; oboje przecież w dzieciństwie interesowali się ochroną przyrody. Nadal chętnie coś by dla niej zrobili. Bartek miał więc pomysł, by przyspieszyć zebranie informacji.

- Przecież ciocia Ania pracuje w Komisji Europejskiej – przypomniał. - Napiszmy do niej maila, niech przed pracą czegoś się o tym dowie.

- Tobie też nie dam jechać samemu do kawiarenki internetowej – rzekł wujek Władek. – Poza tym nie wiemy, jak często ciocia Ania sprawdza swoją skrzynkę pocztową. Lepiej napiszmy do niej zwykły list; priorytetem dojdzie w trzy dni. Małgosiu, zrobisz to wieczorem?

- Oczywiście – zgodziła się ciocia Małgosia. – Pod warunkiem, że pozmywacie naczynia teraz i po kolacji.

- Będziemy zmywać naczynia cały miesiąc! - obiecały dzieci z entuzjazmem.

Tak więc następnego ranka wujek Władek pojechał na pocztę wysłać swojej szwagierce Annie list od siostry.

Kochana Aniu – pisała w nim Małgosia. –

Mam nadzieję, że dobrze Ci się żyje tam w Brukseli. Jadwisia tęskni za Tobą, ale podoba jej się u nas na wakacjach. Bardzo zżyła się z naszymi dziećmi. Co do nas, chcielibyśmy o coś ważnego Cię prosić. Wiesz dobrze, że interesujemy się ochroną przyrody. Dowiedzieliśmy się z prasy, że można teraz uzyskać dotację z Unii Europejskiej na taką działalność w gospodarstwie. Czy mogłabyś zdobyć dla nas szczegółowe informacje o tym? Bardzo bylibyśmy Ci wdzięczni.

Władysław i Małgorzata.”

Półtora tygodnia później przyszła od Anny odpowiedź.

Droga Małgosiu!

O dotacje z Unii Europejskiej musicie się starać w swoim Urzędzie Miejskim w Węgorzewie. Zebrałam dostępne tu dokumenty dotyczące projektu ochrony przyrody w gospodarstwie rolnym. Cieszę się, że zainteresowaliście się tą sprawą. O szczegółach porozmawiamy osobiście, kiedy przyjadę do Was. Tymczasem sama przetłumaczę na polski te materiały, bo akurat polskiej wersji tu nie było. Całuję Was -

Twoja Anna”

- Więc tak czy owak musimy czekać prawie do końca sierpnia, kiedy wróci ciocia Ania – skwitował Bartek wiadomość.

- Tak – odrzekła Jadwisia – ale to już tylko półtora tygodnia.

Czas ten dłużył się jednak Jadwisi niepomiernie. W końcu powitała swoją mamę na przystanku autobusowym, gdzie zawiózł ją wujek Władek, żeby mogły szybciej się zobaczyć. A w noc poprzedzającą ten miły dzień przyśnił się jej ukochany tata.

- Jadwisiu – powiedział do niej – wypełniłaś swoje zadanie. Dzięki tobie ciocia i wujek na nowo zainteresowali się ochroną przyrody. Jutro wraca twoja mama, i pomoże zająć się im tym w praktyce, dzięki wiadomościom, jakie uzyskała w Brukseli. A ty już nie będziesz taka samotna. Od jutra więc nie będziesz już rozmawiać ze zwierzętami, ani ci, którzy będą z tobą.

Jadwisi trochę zrobiło się tego żal. Ale szybko się rozpogodziła i powiedziała:

- To nieważne, tatusiu. Najważniejsze, że mama wraca. Cieszę się też, że dzięki jej informacjom uda się pomóc tym wszystkim zwierzętom, z którymi rozmawiałam.

- Na pewno! Widzisz więc, że było ważne, żeby mama wyjechała do pracy?

- Tak, tatusiu - uśmiechnęła się Jadwisia, a tatuś przytulił ją i pocałował w policzek. Potem się z nią pożegnał i wyszedł z jej pokoju.

Anna wróciła więc i przywiozła ze sobą przetłumaczone brukselskie materiały. Potem przez cały tydzień wieczorami omawiała ze szwagrostwem szczegóły projektu ochrony przyrody. Już wcześniej trochę się na tym znała. Tłumaczyła więc im znaczenie miedz, zadrzewień śródpolnych, stosowania bardziej różnorodnych upraw na mniejszych areałach i nawożenia ich obornikiem, zamiast sztucznymi nawozami. Namawiała też do przebudowania obory i urządzenia pastwiska dla krów na nieużytkach za domem. Uczyła ułatwiania życia ptakom i innym zwierzętom polnym. Na koniec pomogła szwagrowi wypełnić wniosek o unijne pieniądze i razem z nim nawiązała kontakt z lokalną organizacją ochrony przyrody.

- Ci ludzie pomogą ci wdrożyć program – powiedziała – i będą służyli poradą.

A potem trzeba było wracać do domu, by Jadwisia poszła do szkoły. Kiedy wsiadały do pociągu, dziewczynka cieszyła się, że jej mama przemieniła gospodarstwo wujostwa. To dzięki niej bowiem żyjące tu zwierzęta będą miały zapewnioną ochronę.


Ten i inne moje teksty można znaleźć na stronie:

http://ipliszka.com.pl/

Zapraszam!

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.