środa, 9 marca 2016

Miodowy kalendarz (cz. II)

Miodowy kalendarz (cz. II)


Autor: Miodowe Kontynenty


Druga połowa roku rozpoczyna się w upalnej atmosferze, po której następuje obfitująca w dobra natury jesień. W pszczelich pasiekach wre praca, która wraz ze spadkiem temperatury przechodzi stopniowo w stan odpoczynku. Pszczelarze zaś zbierają miód oraz dbają o to, by w kolejnym sezonie ich podopieczne były w świetnej formie.


Lipiec

Pszczoły już się nie roją i wracają do regularnej pracy, co pozwala odetchnąć ich opiekunom. Do ich głównych zadań w tym czasie należy regularna kontrola uli i zbiórka wspaniałego miodu. Wewnątrz ula kształtuje się już nowe, zimowe pokolenie pszczół, z którego najbardziej wartościowe robotnice wyklują się między końcem lipca i września. To one przeżyją kolejną zimę oraz wykarmią pierwsze, wiosenne pokolenie. Zbiór lipowego miodu dla wielu pszczelarzy jest końcem sezonu. Trzeba skupić się na zdrowiu pszczół, aby nie zachorowały jesienią.

Sierpień

To miesiąc intensywnego przygotowania do zimy i zabezpieczenia pszczelej rodziny, chyba, że czekamy na zbiory późnych gatunków miodów, takich jak spadziowy czy wrzosowy. Obowiązuje zasada, by najpierw odwirować smakowity zasób, a dopiero potem dokarmiać pszczoły. Podawanie im gęstego, cukrowego syropu trwa mniej więcej do połowy września. To starsze pokolenie letnich pszczół ma przerobić dodatkowy pokarm. Młode, zimowe pszczółki powinny w tym czasie możliwe dużo odpoczywać, bo przed nimi jest sporo chłodnych miesięcy.

Wrzesień

Na początku jesieni przychodzi czas reorganizacji pszczelego ula. W dużym stopniu pszczoły robią to same, ale czasem pomoc człowieka jest konieczna. I to zarówno w zakresie technicznego układu wnętrza, jak też walki z ewentualnymi chorobami. Zagrożeniem mogą być nie tylko wirusy czy bakterie, ale i gryzonie, które w tym okresie mogą chcieć wprowadzić się do miłego domku pszczół. Trzeba temu zapobiec i starannie zabezpieczyć wszelkie, dostępne wyloty uli.

Październik

Robi się chłodniej, więc ule trzeba ocieplić specjalnymi matami, a także słomą, sieczką czy kocem. Same pszczoły także potrafią się ogrzać wprowadzając w stan wibracji i układając w zimowy kłąb. To koniec dokarmiania i leczenia rojów – teraz należy przede wszystkim pozwolić im zebrać siły przed nadchodzącą, najchłodniejszą częścią roku.

Listopad

W listopadzie pszczoły mają przede wszystkim odpoczywać, a pszczelarze – zagwarantować im spokój. Jeżeli ulom zagrażają ptaki, trzeba wystawić karmniki z daleka od pasieki, aby one nawet nie próbowały się do niej zbliżać. Można też spokojnie opracować plan działań na kolejną wiosnę.

Grudzień

Pszczoły to niesamowite owady. Wewnątrz stworzonego przez nie, solidnego zimowego kłębu temperatura sięga 25 stopni, a w czasie marcowego czerwienia – nawet 32 stopnie! Zimą pszczoły cały czas się wiercą, wzajemnie ogrzewając. W tym czasie odżywiają się zgromadzonym na jesieni pokarmem. Nie potrzebują dodatkowej wody, bo uzyskują ją ze spalania zapasów. Potrzebują za to spokoju, by móc w zdrowiu przetrwać do wiosny.

I tak oto kończy się pszczeli rok. O tym, co dzieje się w pierwszych jego miesiącach, przeczytacie tutaj.


www.miodowekontynenty.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Miodowy kalendarz (cz. I)

Miodowy kalendarz (cz. I)


Autor: Miodowe Kontynenty


Właśnie rozpoczął się nowy rok. To doskonała okazja, by lepiej przyjrzeć się temu, co w najbliższych sześciu miesiącach porabiać będą pszczoły oraz ich opiekunowie i sprawdzić, kiedy możemy liczyć na nowe, świeże dostawy miodu.


Styczeń
Jeżeli zima jest taka, jaka powinna być (tj. mamy śnieg i ujemne temperatury przez większość czasu) pszczelarze mogą się relaksować, bo pszczoły słodko śpią w głębi uli. Jedynym zagrożeniem dla tego stanu jest wilgoć, przed którą należy odpowiednio zabezpieczyć pszczele domostwa jeszcze jesienią. Gdy mamy ciepłą zimę (a to ostatnio coraz częściej się zdarza) pszczoły mogą jednak przebudzić się i zacząć kręcić po ulu. Oznacza to, że szybciej spożyją zimowe zapasy i może być konieczne dokarmienie ich specjalnym, słodkim ciastem.


Luty
To nadal czas błogiego odpoczynku dla pszczół i ich opiekunów. Jeśli temperatury podskoczą powyżej 10 stopni C, może być konieczne podanie owadom wody w specjalnym poidełku. To ważne, bo w jej poszukiwaniu obudzone pszczoły mogą oddalić się od uli tak znacznie, że nie dadzą rady do nich powrócić – szczególnie, gdy na zewnątrz wciąż będzie dość chłodno.

Jeżeli nie dzieje się nic niepokojącego, pasiekę można pozostawić samej sobie.


Marzec

W tym miesiącu pszczoły rozpoczynają regularne, wiosenne obloty.

W marcu i kwietniu przebiegają zazwyczaj obloty pełne, które oznaczają początek wiosennej aktywności pszczół. W ulach zaczyna wrzeć, więc trzeba o nie odpowiednio zadbać, aby pszczoły bez przeszkód wychowały nowe pokolenia. Przy sprzyjającej pogodzie pojawiają się też pierwsze pyłki – na krokusach, przebiśniegach czy wierzbach.

Kwiecień

Dla pszczelarzy to pora generalnego, wiosennego przeglądu uli. Dzięki działaniom skoncentrowanym na możliwie jak najdalej idącym ułatwieniu im życia pszczoły zostają pobudzone do pełnej, wiosennej aktywności i intensywniejszych zbiorów pyłków.


Maj
Wszystko kwitnie i pszczoły mają mnóstwo pracy. Pszczelarze również, bo w tym czasie powinni zaglądać do uli minimum raz w tygodniu, by zapobiec wyrojeniu się rodzin. Pszczoły muszą być wciąż czymś zajęte. Pierwsze zbiory miodu są tuż-tuż!

Czerwiec

Pszczoły są nieco rozleniwione i rzadziej wylatują z uli. Często natomiast przesiadują ich wylotów, czekając na znak do rojenia. Pszczelarze skupiają się na zapobieganiu temu zjawisku i zbiórce pierwszego, wczesnoletniego miodu. Pycha!

O tym, czym pszczoły zajmują się w drugiej części roku, napiszemy już wkrótce.


www.miodowekontynenty.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Kult pszczoły

Kult pszczoły


Autor: Miodowe Kontynenty


Podziwiamy pszczoły za ich niezwykłą organizację i pracowitość. Przyglądamy się z niepokojem wszelkim doniesieniom na temat zmniejszenia ich liczebności, bowiem brak pszczół oznacza nie tylko brak miodu, ale i brak owoców czy kwiatów. Jednym słowem: ludzki los jest z pszczołami nieodłącznie związany.


Fakt ten wydawał się być jasny także dla naszych historycznych przodków, czyli starożytnych Egipcjan. Wizerunek pszczoły często pojawiał się w różnych, budowanych przez nich świątyniach, był także jednym z atrybutów faraonów. Sam miód natomiast często składano w ofierze bogom, trafiał on także do grobowców zmarłych. To właśnie w Egipcie powstał znany do dziś, pitny miód, tu też podejmowano pierwsze próby udomowienia i hodowli pszczół. Bartnictwo było istotnym rzemiosłem, kontrolowanym przez samego władcę oraz jego łuczników. Miód był Egipcjanom na tyle niezbędny w codziennym życiu, że sprowadzali go także z innych krajów, gdy nie mogli wewnętrznie sprostać popytowi.

Starożytni Grecy również przypisywali pszczołom specjalne znaczenie. Widzieli je jako posłanników bogów, bezpośrednio łączących ich podniebny świat ze światem ludzi. Tworzyli na ich temat pieśni i umieszczali ich wizerunek na przedmiotach codziennego użytku. Nic dziwnego więc, że osoby zajmujące się zbieraniem miodu były obdarzane szczególnym, społecznym poważaniem. Świątynia w Delfach, tak istotna dla starożytnych Greków, pełna była symboli związanych z miodem oraz pszczołami. Jej główną kapłankę nazywano Pszczołą Delficką, a ołtarz przypominał ul, zdobiony rzeźbionymi motywami pszczół przy pracy.

Oprócz swoistego kultu, jakim Grecy otoczyli pszczoły, byli oni także zagorzałymi wielbicielami samego miodu. Skwapliwie stosowali go zarówno w kuchni, jak i w lecznictwie. Źródła podają, że Hipokrates chętnie wykorzystywał miód i inne, pszczele produkty w swojej praktyce, a Pitagoras wychwalał go jako środek zapewniający długowieczność.

Kult pszczół zupełnie niezależnie rozwijał się w całym, starożytnym świecie, wskazując na olbrzymie znaczenie, jakie nasi przodkowie przywiązywali do pszczół. Były one dla nich inspiracją, wzorcem pracowitości i wytwórczości, a także niedoścignionym ideałem. Dziś, kiedy coraz częściej słyszymy o wymieraniu całych pszczelich populacji warto zastanowić się, czy mimo wielowiekowego podziwu to właśnie człowiek nie stanowi dla nich najpoważniejszego zagrożenia…


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Jak zrobić zielnik?

Jak zrobić zielnik?


Autor: Krzysztof Mroczko


Wykonanie zielnika kojarzy się nam z pracą zadawaną w szkole, niektórzy mogą też pamiętać jakieś zielniki robione przez babcie. Taka praca nie jest niczym skomplikowanym, może być jednak świetną zachętą do poznawania różnych roślin i rozwijania swojej wiedzy w tym kierunku.


Zielnik oznacza przede wszystkim zbieranie roślin. Tutaj wszystko zależy od naszej własnej inwencji lub potrzeb. Rośliny można zbierać wedle wielu kluczy, na przykład jedynie rośliny z ogrodu czy innego terenu lub rośliny posiadające wspólne właściwości. Wybór tematu powinien być konkretnie określony.

Największą pracą przy stworzeniu zielnika będzie oczywiście przygotowanie samych roślin. Muszą być one zebrane z należytą starannością, by mogły jak najlepiej prezentować się w gotowym już zielniku. Dobra prezencja oznacza nie tylko aspekt estetyczny, ale przedstawia również walor naukowy, równie przecież istotny. Zebrane rośliny należy przygotować do zasuszenia, oczyszczając z pozostałości gleby i innych zanieczyszczeń. Po dokonaniu takich wstępnych przygotowań pora na suszenie. Do tego celu najlepiej nadaje się zwykła codzienna gazeta, której papier świetnie wchłania wodę, której próbujemy się właśnie pozbyć. Rośliny umieszczone pomiędzy stronicami gazet najlepiej przycisnąć kilkoma grubymi książkami, nacisk przyśpiesza proces chłonięcia wilgoci przez papier. Należy przy tym bezwzględnie pamiętać o codziennym sprawdzaniu stanu roślin. Robi się to po to, by w razie konieczności móc wymienić gazetowe kartki i tym samym zapobiec zgniciu roślin.

Po dobrze wykonanym procesie suszenia zgromadzonych roślin należy przejść do etapu drugiego, jakim jest wykonanie profesjonalnego zielnika. W tym celu najlepiej zgromadzić arkusze papieru w formacie A4, który będzie odpowiednio duży nawet do umieszczenia dość sporych roślin. Zasuszone rośliny przyklejamy za pomocą taśmy klejącej lub plastrem o nazwie „gęsia skórka”. Praca wcale na tej czynności się nie kończy. Teraz należy opisać rośliny w ściśle określony sposób. Przyda się do tego jakiś atlas roślin lub encyklopedia czy też zasoby internetowe. Prosta tabela powinna zawierać następujące informacje: nazwę polską gatunku, nazwę łacińską gatunku, miejsce zebrania rośliny, datę i imię i nazwisko twórcy zielnika. W chwili, gdy zbierzemy już tak przygotowane karty zielnika w całość, możemy go oprawić. Przy tej okazji, warto na ostatniej stronie podać, z jakich pomocy naukowych korzystaliśmy przy jego opracowaniu.

Przygotowanie naprawdę interesującego zielnika nie jest zadaniem nadmiernie skomplikowanym. Ta łatwość wykonania powinna być dodatkową zachętą do podjęcia wyzwania. W ten sposób miło i pożytecznie można spędzić czas, przy okazji dowiadując się nieco więcej o otaczającym nas świecie.


W tym miejscu znajdziesz naturalne preparaty, preparaty ziołowe i inne leki naturalne.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Tajemnice oceanów – po prostu woda

Tajemnice oceanów – po prostu woda


Autor: AROKIS


Woda. Bezbarwny i bezwonny płyn. Wszyscy go znamy. Towarzyszy nam od urodzenia do śmierci. Jest dla nas nieodzownym atrybutem życia. Bez niej na naszej planecie nie byłoby niczego. Byłaby martwą pustynią. Tak jak inne planety, które do dziś poznaliśmy. Bo woda to źródło życia.


Wszystkie organizmy żywe, jakie znajdują się na naszej planecie, składają się w większej części z wody. Reszta to minerały i inne związki stałe. Nasze ciało składa się w około dwóch trzecich swej masy z wody, właśnie. To ona przenosi wewnątrz organizmów związki chemiczne, substancje pokarmowe i mineralne w postaci tak rozdrobnionej, że mogą one trafiać do poszczególnych komórek ciała na zasadzie dyfuzji, czyli bezkolizyjnego przenikania poprzez błony komórkowe. Tak są one rozdrobnione. A woda wraz z nimi może wniknąć do dowolnej komórki. I jeszcze jedna umiejętność wody – potrafi ona pokonać grawitację i wznieść się wbrew niej do góry. Jeśli natrafi na kapilarne, włosowate naczynia, to jest w stanie podciągnąć się ku górze. Wysoko. W ten sposób wznosi się ona w łodygach roślin czy pniach drzew, niosąc ze sobą substancje żywnościowe i mineralne. Jest wspaniałym rozpuszczalnikiem i przez to staje się wręcz idealnym transporterem wewnątrzustrojowym, gdyż dociera poprzez najdrobniejsze naczynia włosowate do wszystkich komórek. Woda generalnie, w sposób wręcz genialny, współgra z potrzebami wszelkich organizmów żywych, jakie istnieją na Ziemi.

Ten płyn ma wysoką temperaturę wrzenia. Ma też stosunkowo niską temperaturę zamarzania. To zapewnia organizmom możliwość funkcjonowania przy temperaturze własnej około 37 st. C. To wspaniała kompilacja dwu skrajnych temperatur. Dzięki temu możliwość życia na naszej planecie jest zachowana we względnej równowadze.

Sama Ziemia, krążąc wokół Słońca z nieprawdopodobną szybkością nieomal 110 tys. kilometrów na godzinę i obracając się jednocześnie wokół własnej osi powoduje, że ogrzanie i ochłodzenie się planety następuje w miarę regularnie. Czyli nie pojawiają się nadmierne rozgrzania i schłodzenia. Z kolei Księżyc oddziaływuje tak, że powstają na jej powierzchni pływy, czyli ruchy wznoszące masy wód. Po prostu falowanie, przypływy i odpływy. Ten ruch wód powoduje mieszanie się różnych jej warstw posiadających różne temperatury uzyskanie w procesie ogrzania przez Słońce. Lecz nie powoduje on zalania lądów, natomiast w stopniu znacznym zwiększa możliwość parowania. Cząsteczki wody, w postaci pary wodnej, dostają się do atmosfery. Tam gromadzą się w postaci chmur. One z kolei są przemieszczane przez wiatr. Tak woda pochodząca z oceanu trafia ponad lądy. Potem następuje łączenie się owych cząstek wody w krople, a te spadają na ziemię w postaci deszczu. W ten sposób ze słonej wody morskiej Ziemia odzyskuje niezbędną do życia wodę słodką. Potem następuje system oczyszczania i uzdatniania wody deszczowej i cały proces jej oczyszczania się poprzez filtrowanie w piaskach, skałach i osadach, zanim wypłynie ona z jakiegoś górskiego źródełka jako ten krystaliczny zdrój. Całej wody w oceanach jest aż 97%. Tej słodkiej wody jest na naszym globie zaledwie 3% całości posiadanego zasobu. Ale to już wystarcza, by zaspokoić potrzeby roślin, zwierząt i ludzi.

Niestety już obecnie zaczynamy odczuwać deficyt tego wręcz boskiego napoju. Już teraz kupujemy wodę pitną w butelkach, bo ta czerpana z naturalnych źródeł nie nadaje się do spożycia, tak jest zanieczyszczona. A zanieczyszczenia produkujemy sami. To takie ucinanie gałęzi, na której sami siedzimy. I nie pomogą nam oceany ze swymi całymi wodami, jeśli nie zadbamy o to, co jest nam niezbędne do życia.


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Tajemnice oceanów – ich dno

Tajemnice oceanów – ich dno


Autor: AROKIS


Ta część oceanów i mórz jest dla nas całkowicie zasłonięta. Nie możemy dostrzec tego, co przykrywa gruba warstwa wody. Ale to wcale nie oznacza, że nie wiemy, jak wygląda dno oceanów i mórz. Mamy w tym całkiem dobre rozeznanie dzięki badaniom oceanograficznym.


Do jeszcze stosunkowo niedawnych czasów wydawało się, że dno oceaniczne jest jedną, bezmiernie wielką, prawie równą płaszczyzną. Ale przeczyło temu zachowanie się lądów. Na logikę – przecież jeden i drugi teren to tylko cienka skorupa przykrywająca magmowe jądro Ziemi. W miarę, jak płyty tej skorupy przemieszczają się na skutek wirowego ruchu naszej planety, jak też oddziaływań na nią sił grawitacyjnych innych okolicznych planet, powierzchnia ich fałduje się i marszczy. Pomaga w tym również prawie niedostrzegalne ochładzanie się wnętrza Ziemi. Wytwarzają się gigantyczne naprężenia lub naciski. W wyniku tego tworzą się rowy, zapadliska lub wypiętrzenia. To, logicznie myśląc, dno oceanów nie powinno być płaskie. Postanowiono pójść tym tropem. Latem 1947 roku wyruszyła szwedzka ekspedycja badawcza na statku „Albatros”. Już na Oceanie Atlantyckim badania echosondą wykazywały, że dno jest nierównomiernie pagórkowate, poprzecinane różnymi rozpadlinami, w których co i rusz więzły rurki do pobierania próbek dna morskiego. Wyjątkiem okazała się być olbrzymia płaszczyzna na południowy wschód od Cejlonu na Oceanie Indyjskim. „Albatros” płynął wiele set mil nad nią, a rurki do pobierania próbek, pomimo wysiłków, łamały się – dno jest tam bowiem ogromną równiną uformowaną przez podwodne wulkany ze stwardniałej lawy. To jest jakby odpowiednik indyjskiej wyżyny Dekanu zbudowanej z 3000 metrowej grubości płyty bazaltowej lub wielkiej płyty bazaltowej obejmującej wschodnią część amerykańskiego stanu Waszyngton.

Inny statek badawczy „Atlantis”, należący do Instytutu Oceanograficznego w Woods Hole, wykrył w pewnych częściach Oceanu Atlantyckiego ogromne płaszczyzny. Znajdują się one pomiędzy Bermudami a Grzbietem Atlantyckim i dalej także na wschód od niego. Tę gładź dna morskiego przerywa jedynie szereg wzgórków. Są one najprawdopodobniej pochodzenia wulkanicznego.

Te płaskie obszary dna morskiego nasuwają przypuszczenie, iż od bardzo dawna nie podlegały one żadnym ruchom tektonicznym i były przez setki lat pokrywane jedynie geologicznymi osadami. Stanowi to swego rodzaju ewenementw odniesieniu do skorupy naszej planety. Nie jesteśmy na razie w stanie wyjaśnić przyczyny tego stanu.

Największe przepaści podmorskie, rowy w kształcie litery V w morskim dnie, nie znajdują się na środku basenów oceanicznych. Plasują się w pobliżu kontynentów, jak na przykład Rów Mindanao na wschód od wysp filipińskich, którego głębokość to 10 830 metrów! Jeszcze głębiej jest w Rowie Mariańskim. To tam właśnie statek „Challenger” dokonał w 1951 roku pomiaru głębokości i uzyskał 10 863 metry. Siedem lat później rosyjski statek „Witeź” w nieco innym miejscu uzyskał pomiar 11 034 metrów. Wielkie głębie zawsze towarzyszą wygiętym łukom wysp. Tak jest z Rowem Kurylsko-Japońskim, wzdłuż Aleutów od strony otwartego oceanu, wzdłuż Wielkich Antylów, a także od przylądka Horn w kierunku południowego Atlantyku czy też na Oceanie Indyjskim wzdłuż wysp Półwyspu Indyjskiego, Cejlonu aż po Archipelag Malajski.

Łuki wysp po swej wklęsłej stronie posiadają szeregi wulkanów. Po przeciwnej dno morskie jest ostro zagięte w dół, tworząc rów. Wgniatanie płyty tektonicznej pod wyspy powoduje ich powolne wypiętrzanie, wstrząsy i wybuchy wulkanów. Tak prawdopodobnie powstały wyspy Barbados w Archipelagu Małych Antyli i wyspy Timor należące do Małych Sundów. Na obu z nich odkryto ślady osadów głębinowych i stąd takie przypuszczenie.

Dno pod Morzem Arktycznym stanowi najmniej znany teren. Stała, pięciometrowej grubości powłoka lodowa, pokrywająca cały basen centralny tego morza, powoduje ogromne trudności w wykonaniu sondaży. Badanie wykonane przez atomowe okręty podwodnie wykazało największą głębokość nieznacznie przekraczającą 4 800 metrów, a dno usiane jest otoczakami, skałami i materiałem, jaki najprawdopodobniej przyniosły ze sobą lodowce. Rzeźba nie odbiega od normalnego morskiego dna.

Największą zagadkę stanowią odkryte po roku 1940 góry usytuowane między Hawajami i Marianami, tworzące tzw. Grzbiet Hawajski. Jest ich aż 160 i wszystkie sterczą samotnie z dna, a każda z nich (w odróżnieniu od typowych wulkanicznych stożków) posiada płaski, jak gdyby ścięty, wierzchołek. Wszystkie one schowane są pod powierzchnią wody na głębokości 1 600-2 500 metrów. Nauka do dziś nie umie uzasadnić powstania tych uciętych na płasko wierzchołków.

Bibliografia:

Wielka Encyklopedia Powszechna PWN 1962

Encyklopedia Onet Wiem

Pośrednio Popularna Encyklopedia Powszechna Fogra

Wikipedia

Morie Aleksandr Biełganow 1971


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Tajemnice oceanów – podwodna cisza?

Tajemnice oceanów – podwodna cisza?


Autor: AROKIS


W morskich głębinach warunki życia podyktowane są tym, co je wytwarza. Czyli otoczeniem wody. To jest całkiem inny świat. Schodząc pod wodę, zagłębiamy się w inności i ciszy. Ciszy? Czy aby na pewno jest to cisza? Czy może tylko my, istoty ponadwodne, nic nie słyszymy. I czy jest to na prawdę nic?


Naukowcy od lat zagłębiali w morskich głębiach najróżniejsze fonografy i hydrofony. Nasłuchiwano… No właśnie, jeszcze wtedy nie było wiadomo, czego. Ale odbierano najróżniejsze dziwne i niezidentyfikowane dźwięki. Dopiero testowane urządzenia do wykrywania okrętów podwodnych wykazały, iż pod powierzchnią wód panuje wprost niesamowity hałas! Producentami zaś tego gwaru są krewetki, różne gatunki ryb, morświny, wieloryby i najróżniejsze, niezidentyfikowane gatunki lub do dziś niezbadane zjawiska. W głębi bermudzkiej, gdzie opuszczono w głąb mikrofony, nagrano przedziwne dźwięki przypominające gwizdy, miałczenia czy wręcz upiorne jęki. Próbując wyjaśnić te zjawiska, zamykano ryby, złowione w płytszych obszarach wód, w obszernych akwariach. Tam też prowadzono badania fonograficzne. I, co ciekawe, ich wyniki były w pewnych aspektach dość zbieżne z tymi, jakie wykonano w głębszych warstwach oceanów. Ot, to, co usłyszano z głębin oceanu, w pewnym sensie potwierdzało się w warunkach doświadczalnych. Ale nadal to, co słyszano z głębi oceanów, nie do końca pokrywało się z osiągniętymi w warunkach doświadczalnych wynikami.

Amerykańska marynarka wojenna, podczas drugiej wojny światowej, ustawiła sieć hydrofonów w wejściu do zatoki Chesapeake, by ją ochronić przed wrogimi okrętami podwodnymi. I ochrona ta stała się przejściowo całkiem bezużyteczna, gdy wiosną 1942 roku odbiorniki zaczęły nadawać dźwięki podobne do „zdzierania bruku świdrem pneumatycznym”. Dźwięki te całkowicie zagłuszały odgłosy przepływających na tym akwenie okrętów i innych statków okolicznej żeglugi. Dopiero po jakimś czasie udało się dźwięki te zidentyfikować, jako pochodzące od ryb Micropogon udunllatus, zwanych, „rechotkami”, które wędrowały do zatoki Chesapeake ze swoich pełnomorskich zimowisk. Od maja do końca września chór ten rozpoczynał swój koncert o zachodzie słońca i „stopniowo nasilał się do nieprzerwanego rozgwaru żabich rechotów słyszalnych na tle łagodnego bębnienia”. Do dziś nie wiadomo, skąd brały się te bębnienia, zaś dźwięki podobne do żabich rechotów odkryto u pewnych gatunków „rechotek”, jakie udało się wyizolować w akwariach morskich.

Do podmorskich chórów zaliczają się, prócz ryb, także ssaki i skorupiaki. Na przykład białe morświny, przepływające w ujściu rzeki Św. Wawrzyńca, w hydrofonach tam zamontowanych pozwoliły zarejestrować „wysoko brzmiące gwizdy i piski na zmianę z jak gdyby gdakaniem i cykaniem, przypominającymi trochę strojenie orkiestry strunowej oraz coś w rodzaju miałczenia i ćwierkania”.

W wodach oceanicznych nie przekraczających 55 m, w pasie okalającym Ziemię pomiędzy 35 st. szerokości północnej i 35 st. szerokości południowej, można wysłuchać dźwięki w rodzaju trzeszczenia czy skwierczenia, jakby paliły się suche gałązki lub skwierczał smażony tłuszcz. Wydają je miliardy małych, półtora centymetrowych raczków. Krewetki te nieustannie kłapią swymi kleszczami w celu ogłuszenia potencjalnej ofiary, co w sumie daje efekt „trzasku krewetek” w głośnikach podsłuchiwaczy. Jakaż musi być obfitość tych małych stworzeń, skoro są w stanie tylko trzaskaniem swych malutkich szczypiec zagłuszyć wszelkie inne dźwięki. Aż trudno to sobie wyobrazić.

Oczywiście naukowcy zastanawiają się od dawna, czy wydawanie dźwięków przez stworzenia morskie czemuś służy. Nie ulega wątpliwości, że tak. Jak nietoperze odnajdują drogę w ciemności wśród przeszkód za pomocą swoistego fizjologicznego radaru w postaci wysyłanej wiązki dźwiękowej, która, docierając do przeszkody, odbija się i jako echo wraca do echolokatora, czyli ucha nietoperza, tak i prawdopodobnie dźwięki wysyłane przez pewne ryby i ssaki morskie służą do bardzo podobnej echolokacji. Może im to pomagać w poruszaniu się w ciemnościach głębin morskich, jak też do znajdowania zdobyczy pokarmowych. Instytut Oceanograficzny w Woods Hole zarejestrował ogromną ilość podwodnych dźwięków. Tajemnicze odgłosy pochodzą także z bardzo głębokich przestrzeni oceanów, gdzie, z wszelką pewnością, nie dociera światło. Odgłosy te charakteryzowały się tym, iż po każdym dźwięku rejestrowano słabe echo. Niesamowite te dźwięki przypisano hipotetycznej „rybie-echo”. Dopiero faktyczny dowód na istnienie swego rodzaju echolokacji wykorzystywanej przez stworzenia morskie uzyskano wówczas, gdy w postaci przemysłowych doświadczeń dokonanych z uwięzionymi morświnami wykonanymi przez Florida State Universitety uzyskano potwierdzenie. Badania te potwierdziły bowiem, że zwierzęta te potrafią emitować strumienie impulsów dźwiękowych, pozwalające im poruszać się w przestrzeni podwodnej usianej najróżniejszymi przeszkodami, nie zderzając się z nimi. I może się to odbywać tak w przestrzeni wodnej mętnej, jak i całkiem ciemnej. Zwierzęta te z taką samą łatwością lokalizowały przeszkody, jak i pokarm w postaci wpuszczonych do zaciemnionego akwarium ryb. Morświny lokalizowały owe ryby za pomocą strumieni dźwiękowych, kręcąc głowami lokalizowały odbite echa i określały bezbłędnie kierunki.

Tylko nam się wydaje, że nasz świat, ten, w którym żyjemy, jest tym jedynie realnym. Ale przecież większą część naszej planety pokrywa woda. A w niej dzieje się burza życia, z której jakoś nie bardzo chcemy zdać sobie sprawę.

Bibliografia:

Wielka Encyklopedia Powszechna PWN 1962

Pośrednio Popularna Encyklopedia Powszechna Fogra

Morie Aleksandr Biełganow 1971

Wikipedia


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Fenomenalny składnik pochodzący z drzewa arganowego

Fenomenalny składnik pochodzący z drzewa arganowego


Autor: Magdalena Herman


Atrakcyjny wygląd i nienaganne zdrowie to cechy, którymi każdy z nas bez wątpienia pragnie się znamionować. Już nie tylko kobiety dbają o fascynującą prezencję swego wizerunku, zaś zdrowy tryb życia był w cenie od zawsze. Przyjrzyjmy się więc charakterystyce olejku arganowego – jednego z największych hitów ostatnich lat!


Ogromne zainteresowanie olejkiem arganowym wśród konsumentów oraz producentów, działających nie tylko w branży kosmetycznej, wynika z faktu, iż posiada on niezwykle korzystne właściwości zdrowotne, pielęgnacyjne i odmładzające wizualnie naszą aparycję. W kosmetyce stosuje się go na przywrócenie młodzieńczego blasku zniszczonym włosom oraz nadanie skórze promiennego wyglądu. Olejek arganowy ma zastosowanie również w medycynie, gdyż poprawia krążenie krwi i obniża cholesterol, a także wspomaga odporność organizmu w sensie ogólnym. Dodaje się go ponadto do potraw, albowiem wzmacnia on ich smak i aromat. W związku z niezwykle szerokim wachlarzem potencjalnego zastosowania olejku arganowego oraz jego doskonałą efektywnością, często nazywa się nadmienioną substancję mianem „płynnego złota” bądź też „złota Berberów” (to właśnie bowiem wspomniany lud, zamieszkujący tereny północnej Afryki i Sahary, jako pierwszy poznał drogocenne właściwości opisywanego składnika).

Olejek arganowy, jak sugeruje już sama nazwa, pozyskuje się z nasion drzewa arganowego. Wspomniany gatunek drzewa należy do najstarszych z żyjących obecnie na ziemi. Jako że jest to substancja pochodzenia naturalnego, jej dostępność jest ograniczona. Skutkuje to dość wysoką ceną preparatów zawierających go w swym składzie. Na wysoką cenę wspomnianych preparatów wpływa również skomplikowany i czasochłonny proces pozyskiwania olejku arganowego. Sam olejek arganowy zaś w formie nieprzetworzonej cechuje się lekko czerwoną barwą, natomiast jego posmak przypomina nieco delikatny aromat orzeszków ziemnych. Po przetworzeniu opisywanej substancji przytoczone cechy ulegają zatraceniu, niemniej jednak jej drogocenne właściwości pozostają niezmienne.

Wspomnieliśmy już, że olejek arganowy pozyskuje się z nasion drzewa arganowego. Nadmienione drzewo bywa nazywane też niekiedy „drzewem żelaznym” – a to dlatego, że jego wielkość dochodzi nawet do 10 m wysokości, zaś średnica jego korony może przekraczać… 14 metrów! Występowanie drzewa arganowego na świecie jest jednakże dość skromne. Odnaleźć je bowiem możemy właściwie tylko na południowym obszarze państwa Maroko, na powierzchni nieprzekraczającej 800 tys. hektarów. Stąd też bierze się droga cena tejże substancji. Przystosowanie drzewa arganowego do wzrostu w pustynnym klimacie wynika z jego głębokiego osadzenia w glebie – jego korzenie mogą sięgać nawet do 30 m pod ziemią, są więc w stanie bez problemu pozyskiwać, mimo suchego klimatu, sole mineralne z wód gruntowych. Warto wspomnieć również o długowieczności opisywanego gatunku drzewa, albowiem sam okres wydawania przezeń owoców może wynosić 400 lat!

Skoro jesteśmy już przy owocach drzewa arganowego, skupmy się na ich charakterystyce. Pod względem wielkości są one podobne do niedużej śliwki, a ich kolorem jest żółć. W ich wnętrzu mieści się miąższ o gorzkim smaku oraz raczej niewielka ilość nasion. Owoce „obudowane” są specyficzną skorupą, która jest kilkanaście razy twardsza od skorupy orzecha laskowego.

O atrakcyjnych właściwościach olejku arganowego może decydować również czyste środowisko, w którym rośnie drzewo, z którego wspomnianą substancję się pozyskuje. Od 1998 r. obszary, na których rośnie drzewo arganowe, są bowiem wpisane na listę rezerwatów biosferycznych organizacji UNESCO, a więc ekologiczna czystość środowiska ich wzrostu została obiektywnie potwierdzona. W Polsce dostępność preparatów zawierających w składzie olejek arganowy systematycznie rośnie, w związku z czym coraz więcej sklepów oferuje je do nabycia w swoim asortymencie. Niemniej jednak przed dokonaniem zakupu warto sprawdzić procentową zawartość niniejszej substancji w ogólnym składzie preparatu, albowiem często została dodana ona doń w ilościach śladowych.


olejek arganowy

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Tajemnice oceanów – szelfy kontynentalne

Tajemnice oceanów – szelfy kontynentalne


Autor: AROKIS


Jest taka część morza, która bardzo przypomina dobrze nam znany ląd. To obszar dna morskiego rozpoczynający się u wybrzeży i łagodnie nachylający się aż do, mniej więcej, linii izobaty 200 m. Obszar tej przybrzeżnej płycizny to SZELF KONTYNENTALNY. Średnia szerokość to około 20 Mm, zaś głębokość jest oceniana na około 130m.


Wody te w znacznej większości penetrowane są przez promienie słoneczne. Występuje tu więc obfitość roślin morskich dennych i tych zawieszonych w toni, jak i również uczepionych do skał. Falują one w rytm ruchu wody, a wokół przepływają całymi stadami dobrze znane nam, z naszych stołów, ryby. Bo obszary te to właśnie teren działania prawie całego rybołówstwa światowego. Generalnie można powiedzieć, iż szelfy kontynentalne, biorąc pod uwagę cały obszar mórz naszego globu, stanowią dla nas, ludzi, jedno z najważniejszych źródeł pozyskiwania najróżniejszych dóbr materialnych. Prócz połowu ryb i skorupiaków z wody morskiej pozyskujemy sól drogą odparowywania jej w specjalnych basenach. Wyławiamy, lub hodujemy najróżniejsze wodorosty, które prócz walorów kulinarnych mają także zastosowania w wytwarzaniu artykułów przemysłowych czy lekarstw. Coraz częściej usiłujemy zajrzeć w głąb struktur geologicznych szelfu w poszukiwaniu złóż metali, różnych pierwiastków oraz węgla lub ropy naftowej, czyli nośników energii.

Napisałem na wstępie, iż średnia szerokość szelfów kontynentalnych to 20 Mm. Chciałbym to uściślić. Otóż tam, gdzie na wybrzeżu znajdują się młode góry, które są być może jeszcze nadal w fazie wypiętrzania się, tam pas szelfu jest dość wąski – na przykład północnoamerykańskie wybrzeże wschodnie, czyli pacyficzne. A gdy spojrzymy na wybrzeże wschodnie to widzimy, że część od przylądka Hatteras na północ ma 150 Mm, zaś w kierunku południowym jest najwęższym progiem na świecie pomiędzy lądem i głębią morską. Do końca nie jesteśmy pewni dlaczego tak jest akurat w tym miejscu. Ale badacze skłonni są do zaakceptowania poglądu, że ciśnienie Prądu Zatokowego, który właśnie tam zbliża się najbardziej do wybrzeża, swym potężnym naciskiem powoduje wgniatanie tej części brzegu w ląd.

Najszersze szelfy okalają Arktykę. Są też, w porównaniu do innych szelfów świata, stosunkowo głębokie, gdyż mają 180 do 360 m, zaś ich szerokość sięga aż 750 Mm. Dno jest tam pofałdowane i porzeźbione w głębokie rynny, mielizny i wyspy. To wpływ działających tam ciężkich mas lodowcowych. Natomiast najgłębszym szelfem na ziemi jest szelf antarktyczny. Począwszy od wybrzeża, na całej szerokości sondowano głębokości kilkuset metrowe!

Wspomniałem, że szelfy kontynentalne przypominają nieco ląd. Rzecz jasna nie są identyczne, ale możemy odnaleźć pewne cechy łączące te dwa, zdawałoby się tak różne obszary. Otóż szelfy kontynentalne zbudowane są głównie z osadów pochodzących bezpośrednio z lądu. Czyni to wypłukiwanie materiału lądowego wskutek falowania, spłukiwanie przez spływającą wodę deszczową, olbrzymie ilości materii przynoszonej tam przez rzeki, rzeczki i strumyki nawet. Kamienie będące fragmentami skał, rozmyta gleba, piasek. To wszystko napływa i osadza się na dnie szefów, gdzie jest łagodnie rozprowadzane na ich powierzchni. Ta z kolei porzeźbiona jest przez dawniejsze lodowce we wzgórza i doliny, obsypane a to żwirem, a to fragmentami skał lub mułem. Na nich jawią się zielone kępy roślin. Krajobraz taki, jakbyśmy byli w północnej Szkocji, Szwecji czy Norwegii - piękność dzikiego krajobrazu. Tyle, że zalanego wodą. Piękne widoki w tych płytkich wodach. Tereny te, jeszcze nie tak dawno, licząc oczywiście w skali geologicznej, były wynurzone. Był to suchy ląd, na który oddziaływały takie zjawiska, które dobrze znamy: wiatry, deszcze, zmiany temperatur, słońce. Lecz wystarczył niewielki przybór wód i znalazły się tam, gdzie są dziś. Ale zachowały swoje podobieństwa do terenów wynurzonych. Na przykład słynna Wielka Ławica Nowofundlandzka (słynie z dobrych połowów ryb takich jak dorsze czy śledzie) wyłoniła się z wody dawniejszych mórz stanowiąc lądową wyspę na ich powierzchni, po czym znów zanurzyła się pod wodę. Albo ławica Dogger Bank pokryta w całości gęstym kobiercem wodorostów, a uplasowana na Morzu Północnym – kiedyś była zalesionym lądem, na którym żyły prehistoryczne zwierzęta lądowe, a ich kości teraz zaplątują się czasem w rybackie sieci. Stąd o tym wiemy.

A nam się wydaje, że żyjemy w takim stabilnym świecie… Nic z tych rzeczy. Kilkanaście kilometrów pod nami znajduje się ciekły stop wszystkiego, co znamy, o temperaturze ponad 1000 st C, zwany magmą, po którym pływają płyty powierzchni ziemi. A my na tych płytach niby na krach.

Bo w każdej chwili może być krach…

===================

Mm - mila morska. Na Międzynarodowej Konwencji Hydrograficznej w 1929 r. przyjęto: 1 Mm = 1852 m krajów używających systemu metrycznego.


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Do czego może być potrzebny koń?

Do czego może być potrzebny koń?


Autor: Marta Krysiak


Konie to zwierzęta znane od wieków. Są piękne i mądre. Człowiekowi mogą służyć na wiele sposobów.
Najbardziej znaną formą pomocy człowiekowi przez konia to praca w rolnictwie. To ciężka praca dla tego pięknego zwierzęcia. Na szczęście coraz częściej służą do tego różne maszyny, a koń może być wykorzystywany w innych celach.


Coraz częstszą formą spędzania wolnego czasu jest jazda konno. Nie każdy jednak się na to zdobywa. Obawiamy się wysokich kosztów, niepowodzenia. Często jest też tak, że chcemy jeździć konno, a boimy się konia. Jeśli juz ktoś się zdecyduje na te formę rekreacji, na pewno nigdy nie pożałuje. Konie to zwierzęta, które potrafią w sobie rozkochać każdego. Gdy już zaczniemy jeździć i gdy zaczniemy odczuwać jedność z wierzchowcem, poczujemy niesamowite i prawdziwe połączenie z naturą. To na pewno wpłynie pozytywnie na zdrowie i na psychikę początkującego jeźdźca.

Zaczynając naukę jazdy konnej, należy zacząć od jazdy przy pomocy tzw. lonży. Lonża jest to długa lina, na której prowadzony jest koń podczas lekcji jazdy. Instruktor podczas nauki kontroluje nią konia tak, aby uczeń mógł skupić się na ćwiczeniu równowagi i wyrabiania dosiadu.

Trzeba jednak liczyć się z tym, że jazda na lonży to lekcja indywidualna i będziemy musieli za nią zapłacić więcej.

Po tym, jak opanujemy podstawowe umiejętności, zaczynamy uczęszczać do szkółki jeździeckiej na zajęcia grupowe. Grupy są składane z uczniów o podobnym stopniu zaawansowania po to, aby nauka mogła być prowadzona w równym tempie.

Wybierając szkółkę, zwrócić trzeba uwagę na to, jak traktowane są w niej konie. Zwierzęta zaniedbane, niedożywione i przebywające w złych warunkach powinny od razu zdyskwalifikować to miejsce. Najlepiej by było, gdyby szkółka miała dostęp do dużych wybiegów. Wtedy konie po "godzinach pracy" mogą sobie swobodnie pobiegać.

Inny sposób pomocy człowiekowi przez konia to hipoterapia. Jest to forma rehabilitacji psycho-ruchowej do której stosuje się konia. Hipoterapia stosowana jest zarówno u dorosłych jak i dzieci. Z hipoterapii mogą skorzystać zarówno osoby upośledzone psychicznie, jak i ruchowo.

Podsumowując, można powiedzieć, że koń od wieków pomagał człowiekowi, pomaga nadal i będzie pomagał, jednocześnie zapewniając lepsze zdrowie i samopoczucie człowieka.


TwojaFauna.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Jak powstawało nasze życie

Jak powstawało nasze życie


Autor: AROKIS


Napisałem jak przed ponad 3 000 000 000 (3 tyś milionów) lat temu powstawał pierwotny ocean. Wraz z deszczami spływały do niego cząstki rozpuszczonych kontynentów, ich minerałów, soli. W tej pra-zupie zrodziła się tajemnicza i zadziwiająca materia – protoplazma. I od tego to się zaczęło.


Wszystko, co możemy powiedzieć o tamtych czasach, to tylko przypuszczenie, teorie niezbadane, lecz dość prawdopodobne. Tej wiedzy nie posiada nikt. Nie znamy przecież do końca ani temperatury, ani ciśnienia, ani zawartości chemicznej tamtych wód - czyli ich zasolenia. A jednak coś musiało zadziałać w tym chemicznym tyglu, że stworzył się taki przełomowy moment i powstała pierwsza, żywa komórka. Taki delikatny twór bardziej, przypuszczalnie, zbliżony do bakterii. Mikroorganizm z pogranicza materii martwej i ożywionej. Ani roślina, ani zwierzę. To coś żywiło się prawdopodobnie pobierając substancje nieorganiczne na podobieństwo obecnych bakterii siarkowych czy żelazistych. Jeszcze było zbyt ciemno, by wytworzył się chlorofil umożliwiający samoodżywianie. A gdy to już nastąpiło – powstały pierwsze rośliny. Mijały tysiąclecia. Rośliny pobierały dwutlenek węgla, wydalały tlen. Powoli zmieniał się skład atmosfery. Jednokomórkowe organizmy coraz bardziej specjalizowały się w formach pobierania pokarmu. Zaczęły powstawać takie, co mając za mało chlorofilu, zaczęły konsumować inne rośliny. Pojawiały się nowe formy rozmnażania. Nie tylko jeden podział. Jedne dzieliły się poprzecznie, inne podłużnie, jeszcze inne namnażały się w grona, które potem się rozpadały na pojedynczo osobniki. A jeszcze inne poczęły wypączkowywać z siebie młode pokolenia. Wieki płynęły. Powstawały organizmy złożone. Wielokomórkowe. A z czasem także wielonarządowe.

Ułóżmy więc to sobie w takiej chronologii, jaką się posługuje obecna nauka i wiedza.

Historia Ziemi podzielona jest na Ery zwane też Grupami. Te zaś na okresy czyli Systemy, które liczone są w milionach minionych lat czyli od okresu najdawniejszego do dnia dzisiejszego.

Otóż najwcześniejszą erą jest Archaik. Trwał on od ?, bo od zawsze, do około 3 tyś milionów lat temu. Do dziś przetrwały jedynie np. ślady Góry św. Wawrzyńca w Kanadzie oraz bardzo zmienione przez temperatury i ciśnienie najdawniej powstałe skały wulkaniczne i osadowe – choć ich historia powstania jest bardzo chwiejna i zamglona. W erze tej najprawdopodobniej zainicjowały się najwcześniejsze formy życia.

W okresie od 3 tyś milionów do 600 milionów lat temu plasuje się era Proterozoiku. Z tego okresu posiadamy wiedzę o najdawniejszej epoce lodowcowej. Wtedy to wypiętrzyły się Góry Killarney – w amerykańskich stanach Wisconsin i Minnesota oraz w Kanadzie. Do dziś zachowały się ich podnóża. Prawdopodobnie w tym właśnie okresie zaczęły rozwijać się bezkręgowce.

Teraz następują dwa okresy Wczesnego Paleozoiku. 500 do 600 milionów lat temu trwa okres Kambru. Nastąpiło wówczas ogromne wzbieranie i ustępowanie wód. Zachowały się kopalne ślady częściowego zatopienia lądu obecnych Stanów Zjednoczonych dające pewność, że od tego okresu możemy już z dużym prawdopodobieństwem datować powstanie licznych grup wszystkich bezkręgowców.

Lat temu 440-500 milionów trwał system Ordowik. Ponad połowa kontynentu Ameryki Północnej zapada się pod wodę, w której pojawiają się pierwsze kręgowce, a powszechnymi stają się głowonogi Cephalopoda.

Następną jest era Paleozoiku. Rozpoczyna je okres zwany Sylur trwający od 400-440 milionów lat temu. Znów ocean zalewa przyszłe Stany Zjednoczone tworząc ogromne złoża solne. Wybuchają wulkany w Nowym Brunszwiku i w Maine. Powstają, w skutek ruchów tektonicznych na terenach obecnej Grenlandii, Wielkiej Brytanii i Skandynawii Góry Kaledońskie, których podnóża nadal istnieją. Życie wychodzi z morza i pojawia się na lądach ówczesnych kontynentów. To prymitywne jednokomórkowce. A ryby skrzelodyszne rozpoczynają penetrację brzegów.

Następuje teraz Dewon. Drugi okres Paleozoiku. Trwał od 350-400 milionów lat temu. Na obszarze, którego już nigdy potem nie zaleje morze, wyrastają Góry Appalachy Północne. W morzach w pełni dominują już ryby, a dziś odkrywamy skamieliny tamtejszych ryb ziemnowodnych.

Okres od 270-350 milionów lat wstecz to Karbon. Po raz ostatni tereny środkowych Stanów Zjednoczonych pokrywa ocean, co przyczynia się do powstania wielkich złóż węglowych. Przyczyniają się do tego powstałe wtedy rośliny węglotwórcze. Rozwija się coraz więcej form zwierząt ziemnowodnych. Nad lądami pojawiają się pierwsze owady. Te drapieżne przypominały swym wyglądem obecne ważki.

Perm, system trwający od 225-270 milionów lat temu kończy Paleozoik. Rosną Appalachy na południu Nowej Anglii. Obfite wylewy wulkanów tworzą w Indiach płaskowyż Dekanu. Lodowce pokrywają od Ameryki Południowej przez Afrykę, Indie i Australię cały pas równikowy naszego globu. Zachodnia Ameryka Północna pod wodą. Większa część obecnej Europy też. Na terenach przyszłych Niemiec powstają największe na świecie złoża soli. Wtedy też powstają złoża naszej Wieliczki. Pojawiają się prymitywne płazy oraz pierwsze rośliny szpilkowe jak też najwcześniejsze rośliny Cycadacae.

Okresem Triasu od 180 do 225 milionów lat temu rozpoczyna się era Mezozoiczna. Cechuje go duża aktywność wulkaniczna zwłaszcza w zachodniej Ameryce Północnej oraz Nowej Anglii. Rozpoczyna się era dinozaurów. Niektóre gady powracają do mórz. Wtedy to na gałęzi ewolucji pojawiają się prymitywne jeszcze, pierwsze i następne drobne ssaki.

Okres Jura. Od 135 do 180 milionów lat temu. Po raz ostatni w historii świata morze pokrywa stan amerykański Oregon i Kalifornię. Rozkwit ery wielkich gadów. Pojawiają się też pierwsze ptaki. Wypiętrzają się Góry Sierra Newada.

Mezozoik kończy się okresem Kredy. To od 70 do 135 milionów lat wstecz. Rosną Andy i Góry Skaliste, a Prąd Zatokowy ma bezpośredni wpływ na tworzenie się tzw. Grzbietu Panamskiego. Większa część Europy oraz nieomal połowa Ameryki Północnej znów jest pod wodą. W Anglii powstają znane do dziś urwiska kredowe. Na ladzie dominują jeszcze gady lecz kończy się era dinozaurów i gadów latających.

Wkraczamy w erę obecnie trwającą: w Kenozoik. Zaczął on się okresem zwanym Trzeciorzędem trwającym od 1 do 70 milionów lat przed nami. Wielkie lądy zapadają się pod wodę. W tym czasie tworzy się wapień numulityczny, który posłuży później do budowy piramid. Powstają najmłodsze, ziemskie góry: Pireneje, Himalaje, Alpy, Apeniny i cały Kaukaz. Niezwykle silna działalność wulkaniczna wyrzuca 200 tyś mil kwadratowych lawy i tak powstaje ogromna Wyżyna Kolumbijska. Na ten okres datujemy też początki erupcji wulkanów Etna i Wezuwiusz. Rozwój życia to najwyższe gatunki roślin oraz wyższe rzędy ssaków. Ale nas – ludzi – jeszcze nie ma!

Na okres od 0 do 1 miliona minionych lat liczymy Plejstocen. Rozpoczynają swe powstawanie przybrzeżne obszary zachodnich Stanów Zjednoczonych. To formowanie tam trwa zresztą nadal bardzo wyraźnie, a na reszcie globu mniej dostrzegalnie. Zlodowacenie plejstoceńskie skuwa lodem rozległe połacie Ameryki i Europy Północnej. Lodowce powodują wahania się poziomu mórz. Pojawia się nowy, groźny, drapieżny ssak zagrażający współczesnym roślinom i zwierzętom – CZŁOWIEK.

Ale gdy za milion lat naukowcy rozpoczną wykopaliska to wiecie, jak prawdopodobnie nazwą współczesną nam okres lub erę? Nie?... Nie - „Erą Człowieka”. Nazwą ją „Erą Owadów”, gdyż to one obecnie dominują na naszym globie. Kto by pomyślał, prawda?

Bibliografia:

Wielka Encyklopedia Powszechna PWN 1962r.

Było sobie życie – Łańcuch życia – www.byłosobie.pl

Audycje TVP1 - film popularnonaukowy

Morie Aleksandr Biełganow 1971

Wikipedia


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Baobab - drzewo bogów

Baobab - drzewo bogów


Autor: Waldemar Delekta


Baobaby słyną z długowieczności, chociaż ich dokładny wiek jest trudny do określenia. Wiek najstarszych baobabów szacuje się na 3000 lat. Wyobraź sobie, że mogą mówić, co wtedy by nam opowiedziały? Przecież były świadkami wielu ważnych dla ludzkości wydarzeń.


Baobaby są moimi ulubionymi drzewami afrykańskimi, często chodziłem po buszu w ich poszukiwaniu i zawsze podziwiam ich dostojny kształt. Obdarzone, swoistym charakterem, wywołują spokój duchowy i zamyślenie. Są przystankiem dla słoni i przez setki lat były salami konferencyjnymi dla wielu wybitnych wodzów afrykańskich. Wypełnione są mądrością, jeśli przygotowany jesteś ich słuchać, możesz wiele się nauczyć. Jeden ze starożytnych baobabów w Zimbabwe ma ogromną dziuplę mogącą dać schronienie ​​40 osobom, inne baobaby zostały wykorzystane jako sklep, więzienie, dom, stodoła, składowania albo wiata przystankowa. Baobab zdecydowanie różni się od innych drzew, jego pień jest gładki i błyszczący w kolorze różowo szarym lub miedzianym.
Kiedy pozbawione liści, gałęzie baobabu wyglądają raczej jak korzenie wystające w górę, jakby stwórca ustawił go do góry nogami. Baobaby są bardzo trudne do zabicia, są pełne życia i energii wewnętrznej, mogą być spalone lub pozbawione kory, nic sobie z tego nie robią, tworzą nową korę i rosną dalej. Kiedy umierają, po prostu gniją od środka i nagle zapadają się, pozostawiając stertę włókien, co sprawia, że ​​wielu ludzi wierzy, że po śmierci baobaby znikają.
Stary baobab stwarza swój własny ekosystem, ponieważ daje życie niezliczonym zwierzętom, od największych ssaków do tysięcy maleńkich stworzeń ukrywających się w jego szczelinach. Ptaki gnieżdżą się na jego gałęziach, pawiany jedzą owoce, nietoperze owocowe piją nektar i zapylają kwiaty, a słonie często powalają słabsze drzewa.

Afrakański baobab w promieniach zachodzącego słońca

Młody baobab wygląda zupełnie inaczej od dorosłego, dlatego Buszmeni wierzyli, że nie rosną one jak inne drzewa, ale w pełni rozwinięte nagle spadają na ziemię z łoskotem, a następnie w jeden dzień po prostu znikają. Nic dziwnego, że są one traktowane jako magiczne drzewa.
Baobab ma duże białawe kwiaty, które otwierają się nocą. Jego owoc mogący mieć długość 25 cm, zawiera kwas winowy i witaminę C, może być albo ssany lub moczony w wodzie do zrobienia orzeźwiającego napoju.
Nasiona baobabu mogą być prażone, mielone i używane zamiast kawy. Nie tylko owoce mogą być wykorzystywane przez człowieka. Mocne włókna w korze baobabu nadają się do produkcji lin, mat, koszyków, papieru, koszy, tkanin, strun do instrumentów muzycznych oraz wodoodpornych kapeluszy. Liście mogą być gotowane i jedzone, a z pyłku kwiatu robi się mocny klej.
Świeże liście baobabu są podobne do szpinaku, dodatkowo wykorzystywane w leczeniu chorób nerek, pęcherza moczowego, astmy, ukąszeń owadów i kilku innych dolegliwości. Smaczne i pożywne owoce kilku gatunków są poszukiwane, a pyłek z baobabów afrykańskich i australijskich po zmieszaniu z wodą jest dobrym klejem.

Afrykańskie legendy
Wzdłuż rzeki Zambezi, plemiona wierzą, że początkowo baobaby rosły podobnie jak inne drzewa, jednak bóg rozgniewał się i przekręcił je korzeniami do góry. Złe duchy nawiedzają teraz słodkie białe kwiaty i każdy, kto zerwie kwiat zostanie pożarty przez lwa.
Wierzy się że jeden gigantyczny baobab w Zambii nawiedzany jest przez upiornego pytona. Jeszcze przed pojawieniem się białego człowieka w Afryce, duży pyton mieszkał sobie w wydrążonym pniu i był czczony przez tubylców. Kiedy ludzie modlili się o deszcz, udane zbiory i owocne polowania, pyton odpowiadał na ich modlitwy. Pierwszy biały myśliwy, który tutaj pojawił się, zastrzelił pytona i wydarzenie to doprowadziło do katastrofalnych skutków. W nocy tubylcy słyszą syczenie węża dochodzące z baobabu.
W Parku Narodowym Kafue w Zambii, jeden z największych baobabów jest znany jako "Kondanamwali" – czyli drzewo zjadające dziewice. Ta ogromne drzewo zakochało się w czterech pięknych dziewczętach, które mieszkały w jego cieniu. Kiedy stały się dorosłe i szukały mężów, drzewo zaczęło być zazdrosne.
Pewnej nocy, podczas szalejącej burzy, drzewo zamknęło dziewczęta w środku pnia. W burzliwe noce można usłyszeć płacz uwięzionych panien. Wzdłuż Limpopo, uważa się, że kiedy młody chłopak myje się w wodzie używanej do moczenia kory baobabu, wyrośnie na dużego mężczyznę. Niektóre rodzime wierzenia okazały się mieć podstawy naukowe. Tubylcy wierzą, że kobiety żyjące w okolicach obfitych w baobaby będą mieć więcej dzieci niż mieszkający w innych miejscach. Zupa z liści baobabu jest bogata w witaminy. To kompensuje niedobór w diecie. Lekarze potwierdzili, że to rzeczywiście może powiększyć płodność. Legenda Buszmenów mówi, która mówi że Bóg Thora zezłościł się na baobab rosnący w jego rajskim ogrodzie i rzucił go na Ziemię poniżej, chociaż drzewo wylądowało do góry nogami to w dalszym ciągu rośnie.
Niektórzy uważają, że jeśli zerwiesz kwiat z baobabu zostaniesz zjedzony przez lwa, jeśli pijesz wodę, w której nasiona baobabu były moczone, zabezpieczy cię to przed atakiem krokodyla.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

poniedziałek, 7 marca 2016

Tajemnice oceanów – skąd tyle wody?

Tajemnice oceanów – skąd tyle wody ?


Autor: AROKIS


Zaczęło się tak dawno, że nie pamięta tego żadne żyjące stworzenie, ani żaden z jego przodków. Przypuszczalnie pamiętają to niektóre skały. Jednak ich odnalezienie to bardzo trudne zadanie. Bo wszystko zaczęło się około 5 miliardów lat temu. A może nawet więcej. Bo w różnych krajach ta wielkość jest inna.


Otóż w Rosji, USA, Francji i krajach płd. Europy miliard to tysiąc milionów czyli bilion. W Polce, Anglii, Niemczech bilion to milion milionów czyli tysiąc miliardów. Lecz w skali kosmicznej i jedno i drugie to tylko ulotna chwilka.

Teraz spróbuję to opowiedzieć, gdyż odpowiedź na pytanie zawarte w tytule będzie niepełna jeśli nie dowiemy się, jak powstawała nasza Planeta. Bo historia powstania oceanów jest historią powstania Ziemi i Życia.

Czy wiesz, co to jest rezonans czyli drganie? To niewidoczna siła sprawcza mogąca poruszyć wszystko tak w mikroskali, jak i w kosmicznej. Jak działa takie przekazywanie sobie drgań? Przykład: huśtawka. Jeśli za każdym razem będziemy popychali ją z tą samą siłą, gdy znajduje się ona przed nami w najwyższym punkcie swego wychylenia, to rozbujamy ją tak, że w końcu wykona ona pełny obrót. Lecz jeśli nadal będziemy ją popychać, to siła odśrodkowa tak będzie zwiększać jej ciężar, że w końcu zerwie ona swoje przyczepy i wystrzeli przed siebie po linii stycznej do koła jakie zataczała. Jasne? Nasze drgania (popychania) wprawiają w drgania (huśtania) inny podmiot (huśtawkę) przez co zwiększamy jego drgania nie zwiększając naszych.

Nasze Słońce krążyło wówczas po swojej orbicie to zbliżając się to oddalając wobec sąsiednich. W stałym rytmie ulegało przyciąganiom lub odpychaniom. W tym rytmie jego rozżarzona kula zmieniała coraz to bardziej kształt od „piłki futbolowej” do „piłki rugby” . A ta druga coraz bardziej stawała się wydłużona. Aż w końcu, około 5 miliardów lat temu, ognista kula gazów oderwała się od Słońca i popędziła wirując w kosmos. Grawitacyjne pola już istniejących obiektów kosmicznych, o przepotężnej sile, złapały ją w swoją sieć, zagięły tor podróży i uformowały drogę eliptyczną. Ognista kula krążąca po elipsie powoli stygła. W tym procesie, nieuchronnym było rozpoczęcie skraplania się gazów i planeta stawać się zaczęła płynną, coraz gęstszą masą. Burze trwały nieprzerwanie. Wyładowania magnetyczne, elektryczne, wybuchy łączących się lub rozpadających związków gazowych (wodór + tlen = woda, sic!). Jak każda substancja, tak i ta „wirująca eksplozja” składała się z różnych pierwiastków. Najcięższe tonęły, by znaleźć się w środku masy (żelazo). Nieco lżejsze otoczyły to jądro. Jeszcze lżejsze utworzyły powłokę całości. Zaś najlżejsze, lotne, zatrzymały się ponad powłoką, lecz nie uleciały wyżej, ponieważ przyciągała je masa całkowita planety, wokół której się kłębiły. Cały ten proces trwał bardzo wiele milionów lat. Tak powstawał nasz układ słoneczny i cała reszta planet. W tym Jowisz. Gazowy olbrzym naszego układu słonecznego.

Czemu o tym mówię? Bo tu znów muszę wrócić do sprawy rezonansu. Ziemia porusza się po małej orbicie – jest trzecia w oddaleniu od Słońca. Jowisz po znacznie większej – jest piąty. Mając masę równą 1/1047 masy Słońca (dla porównania Ziemia ma 1/333432) obiega je w czasie 11 lat i 315 dni. Nasza planeta wykonuje pełny obieg w 365 dni i 6 godzin. A więc wychodzi na to, że w czasie jednego obrotu Jowisza nasza Ziemia zbliża się do niego blisko 12 razy! W takiej częstotliwości półpłynna masa była „rozhuśtywana” z ponad 318 razy większą siłą grawitacyjną wielkiego sąsiada. Trwało to, wg wyliczeń fizyków, ponad 5000 lat, a każda z tych fal była nieomal dwa razy większa od poprzedniej. Zjawisko takie nazywamy pływami. Znane każdemu fale na morzu to właśnie pływy. Aż wreszcie, około (prawdopodobnie) 2 milionów lat temu, taka wielka fala pływowa półpłynnej substancji powierzchni Ziemi sięgnęła tak wysoko, iż grawitacja planety już jej nie utrzymała i - od masy naszego globu oderwała się jej część, by poszybować w kosmos. Była niewielka, więc i jej inercja nie była duża. Zatrzymała się w kleszczach grawitacyjnych w średniej odległości 384 402 km od Ziemi. Powstał Księżyc. Na Ziemi pozostała blizna po tym okaleczeniu. Wypełnia ją dziś Ocean Spokojny. W tym czasie powierzchnia planety podobną była to smolistej mazi. Ruch obrotowy powodował przesuwanie się tej mazi. Lecz stygła ona coraz bardziej, a najlżejsze jej elementy, bazalty i granity stanowiące główne składniki, krystalizowały się coraz bardziej. W tym czasie na całej planecie maleje już ilość pierwiastków, a zaczyna rosnąć ilość związków chemicznych.

- No, dobrze. – Powiesz Czytelniku – A co z tą wodą? Bo jakoś mówimy o różnych sprawach, ale temat jakby suchy!

Racja. Wcześniej wspomniałem o substancjach najlotniejszych. Są. Tworzą olbrzymie zwały chmur nasiąknięte całą wodą naszej planety. Ale powierzchnia jest nadal zbyt rozpalona i każda kondensująca się kropelka zaraz, zanim zacznie spadać, wyparowuje. A z kolei wyparować dalej się nie da, bo powstrzymuje ten proces magnetosfera otaczająca planetę i oddzielająca ją od prawie pustego kosmosu. Przez powłokę tych chmur nie jest w stanie przebić się ani jeden promyk słońca. Wprawdzie zaczynają się już kształtować zarysy kontynentów oraz niecki przyszłych mórz i oceanów, ale w absolutnej ciemności jest to nie do zobaczenia, a temperatura wciąż zbyt wysoka. Aż wreszcie skorupa Ziemi na tyle ostyga, że zaczęły do niej docierać pierwsze krople deszczu. Im było chłodniej, tym wolniejsze było parowanie i coraz obfitszy opad. Z góry lała się bez ustanku woda. Bez żadnej przerwy, rok po roku, przez setki lat. Towarzyszyły temu nieustanne, gwałtowne burze. Wypełniały się powoli zagłębienia morskie i baseny oceaniczne. Razem z deszczem spadały cząstki mineralne wyniesione przez prądy gorąca w górę, gdzie utkwiły w wilgoci chmur. Stąd najpewniej wzięło się lekkie zasolenie wody. Do wspomnianych basenów spływają też rwące rzeki niosące ze sobą części rozpuszczonych skał i wymytych minerałów. Coraz więcej soli pochodzenia kontynentalnego kumuluje się w powstających zbiornikach wodnych. Kłębiaste zwały chmur w miarę pozbywania się wody tworzyć zaczynają coraz cieńszą powłokę. Absolutna ciemność zaczęła niechętnie ustępować. W tyglu oceanów zawierających dwutlenek węgla, wapń, fosfor, potas, siarkę, tlen i azot, przy nieznanym ciśnieniu i temperaturze, proporcjach składników i soli - zrodziła się protoplazma.

Czy w ogóle były i ile było prób nieudanych, tego pewnie nigdy się nie dowiemy, ale nie ulega wątpliwości, że właśnie tam, w tej pierwotnej wodzie, zrodził się, prawdopodobnie, początek życia. Powstała pierwsza, żywa komórka posiadająca umiejętność żywienia się, czyli dostarczania sobie energii, by istnieć. A także, a może zwłaszcza, prokreacji, czyli rozrodu. Ruszył strumień życia niczym lawina porywając nowe elementy, rozbudowując się, specjalizując i różniąc, odrzucając gorsze, kształtując i poprawiając lepsze.

I tak jest do dziś. I będzie nadal, jeśli my, Stworzenia Naczelne, sami tego nie zniszczymy i nie przerwiemy. A, niestety, dość dobrze nam w tym kierunku idzie…

Pomyślmy o tym patrząc na morze. Bo ono powstało byśmy my mogli zaistnieć. A faluje, bo to efekt rezonansu wywołanego przez Księżyc.

Bibliografia:

Audycje TVP1 - film popularnonaukowy

Wielka Encyklopedia Powszechna PWN 1962

Morie Aleksandr Biełganow 1971

Wikipedia


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Tajemnice oceanów – zima – pozorna martwota

Tajemnice oceanów – zima – pozorna martwota


Autor: AROKIS


Zima. Teraz nie na wiele przyda się nam umiejętność postrzegania różnych zjawisk w otaczającej nas przyrodzie. By móc zrozumieć bezmiar wód w tym okresie musimy się odwołać przede wszystkim do wiedzy. Wówczas będziemy wiedzieli czego nie widzimy, bo jest pod nami. Zostańmy więc na pokładzie.


Sezon zimowy na oceanie to bardzo trudny okres dla tych, co przebywają na jego powierzchni. Na półkuli północnej układy wysokiego i niskiego ciśnienia, ich drogi przemieszczania się i czas, kiedy to robią, zostały na tyle dobrze poznane, iż jesteśmy w stanie określić kiedy, gdzie i jakiej pogody możemy się spodziewać. Dlatego opis zimowego morza, jaki tu przedstawię jest niezmiernie bliski prawdy, choć, szczerze się przyznam, nieco wyimaginowany i oparty głównie na relacjach tak ustnych, jak i pisanych przez wielu różnych obserwatorów od Josepha Conrada począwszy, a na opowieściach przyjaciela moich Rodziców śp. pana Bobrowskiego skończywszy. Po prostu osobiście nigdy zimą na morzu nie byłem.

Wyobraźmy sobie jednak bezmierną, rozkołysaną olbrzymimi falami przestrzeń. Horyzontu nie widać nie z powodu tych sięgających, wydawało by się, nieba fal lecz zamglenia. Zamazania jakby szarym woalem. Wicher gnający ponad wodą łamie wierzchołki fal, które z białym rykiem zwalają się w dół. A on zrywa z nich pieniste czapy i niesie w dal. Słona, pianowa mgła siecze twarz obserwatora. Jest wszędzie. Na wodzie rozciąga się białymi smugami. W powietrzu nie pozwala dostrzec niczego w promieniu kilkuset metrów. Wokół szaro-bura woda, a nad głowami ołowiane niebo. Nocą pusta jakby czerń i pod stopami, i wokół, i ponad Tobą. Czujesz się jakby zawieszony na huśtawce życia w czarnej nicości. Uczucie to wywołuje niepewność, strach nawet i obawę o własne życie. Myślę, że tak właśnie może się czuć pająk wiszący na jednej swej niteczce w bezgwiezdną, burzliwą noc. Dopiero wówczas jesteśmy w stanie pojąć, jak niewiele znaczymy w tym groźnym, bezlitosnym bezmiarze przeogromnej siły Natury, my – Ssak Naczelny, dumny Człowiek, mniejszy tu niż pyłek wobec siły Oceanu. I tylko żółtawe światełko z bulaja przywraca wiarę w kruchą stabilizację okrętowego pokładu.

Ta ponura aura dociera często nawet kilkadziesiąt metrów w głąb morza. A tam, gdzie nie czuje się już szalonego tańca fal, trwa wolne życie. Ryby stoją nieruchomo, pochylone lekko głowami w dół i drzemią. O tym, że są żywa świadczą niemrawe poruszenia płetw lub ogonów. Uczepione do skał, podobne do małych roślinek, tkwią polipy, które dadzą następne pokolenie meduz. Gdyby tam było to możliwe, to jeślibyśmy przyłożyli ucho do mułu zalegającego dno, usłyszelibyśmy to samo, co można by usłyszeć robiąc to samo pod drzwiami zbiorowej sypialni – setki, tysiące, miliony chrapań i sennych posapywań. Widłonogi, raczki, zygoty okrzemek i różne inne maleńkie zwierzęta i rośliny czekają w sennym odrętwieniu na wiosenne przebudzenie, by znów stworzyć życiodajne chmary planktonu. Ale nie wszyscy śpią hibernacyjnym snem. Szarzy myśliwi zimnych wód, dorsze, pomykają na swe odwieczne miejsca tarlisk. Ich czas już się rozpoczyna, choć tam, na górze zima trawa jeszcze na mocnej pozycji. Wreszcie, tu i tam na powierzchni wody, pojawiają się półprzezroczyste kuleczki ich ikry. I pomimo, że wokół nich tylko lodowata woda i szalejące wichry, te maleńkie komórki zaczynają swój metodyczny podział, by zrodzić nowy narybek. Z cząsteczki protoplazmy powstanie żywa, malutka rybka – cudowność prokreacji, boskość życia.

Poświęciłem tu sporo miejsca opisom wody i jej samej. Nie bez powodu. Albowiem dla nas, obserwatorów jest ona głównym obrazem, jaki w sezonie zimowym rzuca nam się w oczy. Ale nie tylko. Bowiem właśnie ta zła, wzburzona i okrutnie zimna woda będzie głównym przyczynkiem zapowiedzi odrodzenia się życia. Pod koniec zimy te schłodzone partie wód powierzchniowych zaczynają pod własnym ciężarem opadać na dno. „Wyciskają” jakby cieplejsze, denne warstwy, wody ku powierzchni. Zaczynają „podpierać” i podnosić morskie prądy. Te cieplejsze masy wody rozpoczynają swą wędrówkę ku górze porywając ze sobą i wznosząc, wspomnianą powyżej, sypialnię wraz z mułem i innymi organicznymi drobinkami. Na górze coraz częściej czeka ciepłe słońce…

Co dalej?

Zacznij, czytelniku, jak przyroda – od początku: przeczytaj „Tajemnice oceanu – wiosna”…

Bibliografia:

Wielka Encyklopedia Powszechna PWN 1962

Encyklopedia Onet Wiem

Pośrednio Popularna Encyklopedia Powszechna Fogra

Wikipedia


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Tajemnice oceanów – jesień – „jarzące się morze”

Tajemnice oceanów – jesień – „jarzące się morze”


Autor: AROKIS


Myślimy, że większość świateł na ziemi powstaje za naszą, ludzką przyczyną. Nasza bezdenna próżność nakazuje naszym umysłom tak oceniać to, co widzimy. Bo przecież wiemy, że zwierzęta nie potrafią posługiwać się energią taką jak ogień, czyli wytwarzającą światło. Czy jeszcze tylko świetlik potrafi świecić?


Karol Darwin w swoim „Dzienniku podróży HMS BEAGLE” wydanym przez Cambridge University Press w 1934 roku tak napisał: „Morze jarzące się intensywnie przedstawia wspaniały i przepiękny widok. Każda cząstka wody, widziana w dzień jako piana, żarzyła się bladym światłem. Statek toczył u dziobu dwie fale żywego fosforu, a jego strumień nadążający znaczył się mleczną smugą. Wierzchołki fal, jak daleko wzrok sięgał, jaśniały, światło zaś odbite sprawiało, że niebo nad widnokręgiem było jaśniejsze od reszty zupełnie ciemnego nieboskłonu.” (tłum. Tadeusz Borysiewicz – 1962 – przyp. aut.).

Ocean, jak wiosną, znów zaczyna nocny pokaz swych wodnych fajerwerków. Ten jesienny wybuch fosforoscencji, płomienne, zimne ognie upodabniające morze do bezmiaru roztopionego metalu, w którym każdy ruch czy to samej wody, czy istot w niej przebywających powodują nowe wybuchy jarzenia się, blasków, migotań i płomyczków. Tę całą ferirę lśnień zapierającą dech w piersiach, wywołują maleńkie roślinki z grupy Dinoflagellata z rodzaju Gonyaulax. Robią coś, co nazwać by można próbą zawrócenia czasu – powtórzenia wiosny – kwitną i gwałtownie się mnożą. Towarzyszą temu nocne, intensywne świecenia zaś w dzień na powierzchni wody pojawiają się czerwone smugi. Indianie znali te oznaki od setek lat. Ci, mieszkający na północnoamerykańskim zachodnim wybrzeżu wystawiali nawet wzdłuż niego warty, by nieobeznani nie dotknęli wody lub pożywienia z niej dobytego. Dlaczego? Otóż roślinki Gonyaulax wytwarzają niezmiernie silne, a przez to groźne toksyny. Opanowując przybrzeżne wody mieszają się z planktonem. Ten, wchłaniając truciznę z wody, staje się następnym nosicielem toksyny. Po koło czterech dniach trucizna wraz ze zjedzonym planktonem zatruwa skorupiaki, mięczaki i niektóre ryby. Stają się one także toksyczne. Zjedzone przez człowieka działają w sposób zbliżony do strychniny, co może być bardzo groźne dla życia. Jednym słowem piękna woda, ale groźna, bo nawet umycie w niej rąk może być niebezpieczne, tak silnie jadowite są te maleńkie roślinki.

Przypomnij sobie, drogi czytelniku, jak wygląda jesień w Twoim miejscu zamieszkania. Robi się coraz chłodniej, dni są coraz to krótsze i krótsze. Wprawdzie w dzień słońce potrafi przygrzać, ale zgodnie z porzekadłem: „Od św. Anki chłodne wieczory i poranki”. Liście na drzewach zmieniają swe barwy. Znika nam z oczu coraz to więcej zwierząt, co towarzyszyły nam od wiosny każdego dnia. Jednym słowem zima tuż tuż. A na morzu? Ależ morze to przecież część tego samego, naszego globu! Tam jest tak samo! Zanikają duże skupiska glonów, wiciowców i planktonu. Nie ma już czerwonych, oznaczających niebezpieczeństwo smug. Z wód powierzchniowych, a więc i z naszych oczu, znikają okrzemki, raczki, grzebienice czy strzałki. Ryby całymi ławicami wędrują albo w kierunku szerokości geograficznych posiadających ciepłe wody, albo schodzą w głębsze, spokojniejsze i równorzędnie cieplejsze, jakie opływają szelf kontynentalny. Tam, w zimowej, półsennej drętwocie będą czekać wiosny.

Ocean staje się szary, wzburzony. Jego powierzchnia jest smagana coraz częściej rosnącymi w siłę sztormami. W strefie dennej życie zamarło. Cała nieomal fauna tej strefy albo zdryfowała, albo zakopała się w mule. Życie pozornie się zatrzymało.

Od jutra zaczyna się zima i trzeba dotrwać do jej końca…

Bibliografia:

Bibliografia:

Wielka Encyklopedia Powszechna PWN 1962

Encyklopedia Onet Wiem

Pośrednio Popularna Encyklopedia Powszechna Fogra

Wikipedia


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Tajemnice oceanów – lato – świecąca woda

Tajemnice oceanów – lato – świecąca woda


Autor: AROKIS


Kończy się wiosna, a wraz z nią tarło i legi większości zwierząt (w tym i planktonu) zamieszkujących wody powierzchniowe mórz i oceanów. Tempo życia spowalnia do normalnego rytmu. Okrzemki opadają na dno. Wody stają się czyste i pozwalają wniknąć wzrokiem w swoje głębiny.


Letnie morze dopiero po zachodzie słońca ukazuje swą fascynującą twarz. Raczy nas pokazami rozbłysków, świeceń i migotań. Te światła są efektem fosforescencji pierwotniaków żyjących tuż pod powierzchnią wody. Głównie są to pierwotniaki Noctiluca. Dodatkowym efektem widowiskowym jest ruch płynących ryb, delfinów czy mątw pobudzający owe rozświetlenia wody. Te śmigające, ogniste strzały, przewalające się w wodzie świetlne ferie błękitno-zielonkawych, różowawych i białych rozświeceń to niezapomniane obrazy. W innych miejscach, gdzie zimna woda podpływająca z głębin oceanu białą pianą burzy się na powierzchni, która przypomina ciemny ogród, tam właśnie unoszą się nieprzebrane stada świecących punkcików. Przypominają niby roje świetlików będących w ciągłym ruchu wznoszenia się, opadania, kołowania, balansowania, znikania i ponownego pojawiania się w silniejszym rozbłysku. To raczki Meganyctiphanes. Żyją one w ciemnościach głębin, w lodowatej wodzie, a teraz prąd wstępujący porwał je ze sobą i uniósł ku górze. A my możemy zobaczyć ich fosforyczne iskrzenie. I nie wszyscy sobie nawet zdają sprawę z tego, że oglądają to, czego normalnie nigdy by nie ujrzeli – tak daleko i głęboko jest to ukryte przed naszym wzrokiem.

W rejonach oceanów, gdzie spotykają się różne prądy morskie, na przestrzeniach dziesiątek mil, zaobserwować możemy białe wstęgi, pasma kręte niby olbrzymie warkocze zaplecione w wodzie i niedbale rozciągnięte. Ich białe kształty najłatwiej dostrzegają ptaki unoszące się nad wodą. To setki tysięcy biało-bladych meduz Aurelia aurita. W innych miejscach zbierają się czerwone meduzy bełty Cyganea. Początkowo ich pulsujące rytmicznie klosze są wielkości monety jednogroszowej. Ale już w połowie lata będą miały rozpiętość parasola. Poruszają się dostojnie ciągnąc za sobą całe warkocze długich macek. W ich gęstwinie oraz pod parasolami znajdują bezpieczne schronienie stada młodych plamiaków i dorszy.

Na oceanie Atlantyckim, nad bezkresnymi łąkami planktonowymi, jakie początkowo rozrastają się głównie w jego częściach północnych pojawiają się niewielkie, o brązowawym upierzeniu, ptaszki. To płatkonogi (Phalarope). Ich ćwierkanie niesie się ponad wodą, toteż łatwiej je niejednokrotnie usłyszeć niż dostrzec. Ptaszki te gniazdowały w podbiegunowej tundrze. Teraz wyprowadzają swoje młode nad ocean. Będą leciały to wznosząc się, to znów nagle opadając lub śmigając tuż nad falującą powierzchnią uparcie na południe. Omijając lądy, przez równik na południowy Atlantyk, by na tamtejszych planktonowych polach karmić się i tuczyć, nim na zimę wrócą znów na północ. Nie będą szukały lądu lecz zajmą się wypatrywaniem wielorybów. Te, bowiem, posiadają dar umiejętności łatwego odnalezienia dużych skupisk planktonu. Dla płatkonogów będą przewodnikami.

Na Morzu Beringa znajdują się dwie, nie duże skaliste wysepki. Gołe kamienie wystające ponad powierzchnię wody. Mają w sumie kilkanaście mil kwadratowych. Na tym niewielkim obszarze gromadzą się milionowe stada uchatek. Nagie skały drżą od ich ryków. Na początku lata matki rodzą na ogół jedno młode. Wychowywanie młodego pokolenia zajmuje fokom większą część lata. Oznaką nadchodzącej jesieni jest ich migracja. Pokonują mglące się wody Morza Beringa, potem przez burzliwe przesmyki wzdłuż Aleutów, by na koniec wydostać się na otwarty, południowy Pacyfik. Docierają wreszcie do pionowo opadających w morze urwisk ścian kontynentów. Tu znajdują się wody absolutnie ciemne, bardzo głębokie wody, w których żyją duże ilości ryb. I tutaj, nareszcie, foki mogą polować w nieprzeniknionych ciemnościach, znajdując w mrocznych głębinach obfitość pożywienia.

Nad przybrzeżnymi wodami, nad zatokami, nad mniejszymi akwenami morskimi zaczynają się pojawiać, zrazu pojedyncze, klucze lub stada ptaków wędrownych. Na oceanie tu i ówdzie dostrzec można mżenia pierwszych, jesiennych fluorescencji. Kończy się lato. Przeminął następny sezon życia oceanu.

W trzeciej części opowiem o oceanie jesiennym. W każdym sezonie ten sam akwen wodny wygląda przecież inaczej. Pojawiają się inne zjawiska, a zwierzęta zachowują się także odmiennie.

Bibliografia:

Wielka Encyklopedia Powszechna PWN 1962

Encyklopedia Onet Wiem

Pośrednio Popularna Encyklopedia Powszechna Fogra


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Tajemnice oceanów – wiosna – wielka wylęgarnia

Tajemnice oceanów – wiosna – wielka wylęgarnia


Autor: AROKIS


Jak na lądzie tak i w morzu wiosna to okres odnawiania się życia. Na lądzie obserwujemy te zjawiska co roku. Na morzu… Żeby to dostrzec trzeba posiąść pewną specjalistyczną wiedzę, a potem to już całkiem proste i oczywiste.


No to zapraszam. Wsiadamy na łódkę i spokojnie wiosłując płyniemy na ocean. Najlepiej gdzieś na środek lub w jego pobliżu. I zaczynamy próbować patrzeć, obserwować i zrozumieć.

Ciężkie, schłodzone przez zimę, wody zaczynają opadać ku dnu, a cieplejsze warstwy wód przydennych rozpoczynają wędrówkę ku powierzchni. Te zstępujące i wstępujące prądy są na tyle silne, że podrywają z dna i niosą w górę ogromne ilości minerałów, odżywczych soli i cząstek organicznych. Najważniejszym wśród nich jest fosfor, który dla organizmów samożywnych, czyli roślin zawierających chlorofil i wytwarzających swoje pożywienie za pomocą fotosyntezy. Nie mniej ważną jest krzemionka, bo ta stanowi niezbędny składnik do budowy skorupek tych, co tu, na jej drodze, czekają - okrzemków. Przespały one, w formie przetrwalników, zimę, gdy unoszone w zimnych wodach czekały, aż podniesie się temperatura otoczenia. Te okruszynki życia trwały dokładnie tak, jak nasionka, jak ziarenka ozimin na lądach. Teraz życie pojawia się w oceanach na podobieństwo eksplozji. W bardzo krótkim czasie na przestrzeni całych mil pojawiają się brązowe, czerwone i zielone kobierce. To zawarte w tych iskierkach życia - okrzemkach i najprostszych roślinach – planktonie – pigmenty tak barwią te żywe dywany pokrywające powierzchnię mórz. Aż trudnym jest do uwierzenia, iż na ten wiosenny zakwit morza wpływ mają zaledwie trzy elementy: ciepło słońca, nasionka przetrwalnikowe drzemiących organizmów roślinnych oraz związki chemiczne dostarczane z dna niczym nawozy życia. Zaraz potem zaczynają się rozwijać małe zwierzątka planktonowe jak strzałki, widłonogi czy ślimaki skrzydłonogie zwane motylami morza, wiciowce i tysiące innych. Mając pod dostatkiem pożywienia roślinnego żerują i namnażają się gwałtownie, w postępie geometrycznym oraz astronomicznych ilościach. A prądy pionowe wynoszą nadal pożywkę z dna oraz jaja ryb, młode osobniki bentosu (to organizmy związane z życiem dennym), larwy ryb, krabów, robaków i omułków. Samo życie i jego rozwój nabiera zawrotnego tempa. Eksplozja to słabe określenie. W tym szaleństwie mikroorganizmów jest tylko seks i wzajemna konsumpcja. Jednak żniwa na tych łąkach obfitości kończą się dość szybko, gdyż żaden wybuch nie trwa wiecznie. Kto się najadł, ten się najadł, a kto miał się rozmnożyć już to uczynił. Pozostała tylko galaretowata masa. Brązowa, lepka i cuchnąca. Ale w ciągu około trzech tygodni wody się oczyszczą i ślad nie pozostanie po tej wiosennej orgii rozrodu komórek.

A wiosna trwa jeszcze. Wraz z nią rośnie mnogość rybich wędrowców. Alozy i łososie czawycza tworząc tzw. ciągi. Setkami tysięcy prą, po latach przebywania w głębinach oceanów, ku rzekom, w ich górę, do miejsc skąd się wywodzą, a gdzie dojrzewanie ich ciał nakazuje im złożyć ikrę i po dokonaniu tego zakończyć życie. Samice węgorza także wędrują ku rzekom i dalej. Ale potrafią one coś, czego nie umieją inne ryby. Gdy trafią na przeszkodę nie do pokonania po prostu wychodzą na brzeg i prześlizgują się wśród wilgotnych rosą traw, obchodząc zawalidrogę. Dlatego węgorza można spotkać także w akwenach śródziemnych nie posiadających żadnej łączności z morzem.

Inne ryby - gromadniki zbierają się w olbrzymie ławice w zimnym Morzu Barentsa, co przyciąga całe stada ptaków - alk, fulmarów i gawii trójpalczastych. Drapieżne dorsze wypływają z głębin i podchodzą do ławic (płycizn) Lofotów gromadząc się w okolicach Islandii. Wieloryby pojawiają się nagle, bez żadnych zapowiedzi w miejscach, gdzie na przybrzeżnych stokach trwa właśnie szczyt wylęgu raczków planktonowych. Nad każdą, nawet najmniejszą wysepką czy skałą, jaka wystaje ponad poziom oceanu, zaczyna się roić od ptaków szykujących się do gniazdowania. Walczą o miejsce dla siebie i przyszłej partnerki. Jedne znoszą budulec w postaci patyków czy kamieni. Innym wystarcza zagłębienie w skale. A są i takie, co zamiast samemu szukać, kradną sąsiadom pod ich nieuwagę i niosą na swoje,co czynią często głuptaki. Jednak cel jest jeden: zdobyć samicę, wychować młode. Wtedy podtrzymany będzie gatunek.

Powoli kończy się wiosna. Jest coraz cieplej. Zbliża się lato.

Kolejny sezon, w który dopiero ma wkroczyć nasz wodny świat. Ale to już będzie następny rozdział tajemnic trwania oceanu i jego obecnych mieszkańców.

Czytajcie też moje Morze Sargassowe i Tajemnice Oceanów. To warto wiedzieć, bo stamtąd pochodzimy, naukowo rzecz biorąc.

Bibliografia:

Wielka Encyklopedia Powszechna PWN 1962

Encyklopedia Onet Wiem

Pośrednio Popularna Encyklopedia Powszechna Fogra


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Koza domowa – zwierz hodowlany – cz.2 = na poważnie

Koza domowa – zwierz hodowlany – cz.2 = na poważnie


Autor: AROKIS


Koza domowa (Capra hircus, syn. Capra hirca) towarzyszy nam od tysięcy lat. Ma 80 cm w kłębie i do 70 kg wagi. Co ciekawe: najpierw była hodowana i hołubiona, potem przeznaczona na zwierzę ofiarne, następnie wyklęta jako przedstawiciel piekła, by na koniec wrócić do łask. Zwierze hodowane u nas głównie przez biedotę. Dlaczego?...


To proste – je byle co, jest mało wymagająca pod każdym względem, ale za to daje mleko, mięso, skóry i wełnę. I tylko jej zapach powoduje, że decydują się ją hodować głównie ci, co nie mają nic do stracenia. A z tym zapachem to raczej spora przesada. Bo jeśli tylko właściciel zadba o czystość zwierzęcia problem przestaje prawie istnieć. Niemniej jednak zakorzeniło się w nas poczucie, iż elegancko jest mieć krowę, nie kozę.

No to poznajmy tego naszego, było nie było, karmiciela. Zacznę najpierw od pochodzenia. Koza to ssak z rodziny krętorogich. Została udomowiona w kilku punktach świata w tym samym mniej więcej czasie. W dolinie Indusu (Beludżystan w Pakistanie) odnaleziono ślady ośrodka hodowlano-pasterskiego kóz z przed około 9000 lat. Na terenach dzisiejszego Iraku, Iranu, Palestyny i Turcji odnaleziono dowody z przed 10-9 tysięcy lat o hodowli już udomowionych kóz! Nastąpiło to najprawdopodobniej w czasie, gdy nasi antenaci zaczynali przechodzić z trybu życia polegającego na łowiectwie i zbieractwie na próby samodzielnego wytwarzania żywności, ale z pewnością jeszcze przed rozpoczęciem prób uprawy ziemi. To były czasy, w których już udomowiono owcę, renifera czy psa ale jeszcze nie bydło, świnie, wielbłądy czy konie. W Europie najwcześniejsze ślady (wykopaliska i malowidła naskalne) udomowienia kóz datuje się na około 4500 lat p.n.e. (Szwajcaria, Francja czy Hiszpania). Zaś około 2000 lat p.n.e. kozy były używane jako zwierzęta ofiarne i z tegoż okresu pochodzi używane nadal dziś określenie „kozioł ofiarny”.

Koza pochodzi od kozy dzikiej i jest blisko spokrewniona z owcą. Dzikie formy obu tych zwierząt są dość trudne do odróżnienia. Kozy trzymają ogon zadarty, a owce opuszczony, a inne różnice dotyczą głównie anatomii wewnętrznej. Obecnie wyróżniamy ponad 80 ras kóz. Prof. Luikart zebrał od 88 ras kóz próbki DNA z obszarów całego świata od Afryki południowej Mongolię i Grecję aż po Islandię. To ułatwiło poznanie historii rozprzestrzeniania się tego gatunku. Okazało się bowiem, że wszystkie pochodzą od dzikiej samicy, a ponadto nie ulega wątpliwości, że kozy Europejskie pochodzą z rejonów Bliskiego Wschodu. Rozprzestrzeniane ich w Europie zawdzięczamy wędrówkom ludów takich jak Celtowie i Germanowie. W starożytnej Grecji były nad wyraz cenione z uwagi na swoją wysoką użyteczność (mleko, mięso, skóry i wełny). Wtedy to odkryto, że bezrożność świadczy o wysokiej mleczności. Słynny „róg obfitości” był rogiem kozim, gdyż samego Zeusa wykarmić miała koza Amaltea. Bogini Atena swoją tarczę miała obitą kozią skórą. Święta zwana Dionizjami wymagały przebrań w skóry tych zwierząt. Dały początki greckiej tragedii i dlatego tłumaczenie słowa ”tragedia” to inaczej „pieśń kozła”. To starożytni twierdzili, że „cztery kozy dają większy zasięg handlu i mniejsze ryzyko niż posiadanie jednej krowy”. Migracje koczowniczych plemion pasterskich pędzących stada kóz obligowały ludność osiadłą do udomowiania i hodowania tych i innych ras zwierząt. Kozy, dzięki niewielkim rozmiarom, wytrzymałości i umiejętności wyżywienia się czymkolwiek były doskonałymi towarzyszami dalekich podróży o towarem handlowym.

Wyodrębnia się pięć użytkowych typów kóz domowych:

1. Mleczny – to zwierzę duże, z dobrze rozbudowanymi wymionami, które zapewniają wydajność na poziomie 2000 kg mleka w okresie laktacji. Przedstawicielem tego typu może być np. koza saaneńska. Wyhodowano ją w Szwajcarii. Jest bezroga o białej, krótkiej sierści i dużych wymionach.

2. Mięsny – to opasy duże, specjalnie uszlachetniane w tym kierunku, co powoduje ich wydajność rzeźną na poziomie 55-62%. Ich wydajność mleczna waha się od 1000-2000 kg. Tu przedstawicielem może być koza Burska o białym umaszczeniu z czerwono rudą głową wyhodowana w Afryce Południowej.

3. Wełnisty – to zwierze drobne, o niskiej plenności, choć ruję przechodzi częściej niż raz do roku. Ich suknia to nie sierść lecz wełna. Biała, czasem łaciata. Włosy pokrywy osiągają 20-25 cm długości. Jedną z dwu ras jest Angorska. Jest jedną z najstarszych ras kóz domowych. Pochodzi z Mezopotamii. Strzyżona dwa razy do roku daje mocno karbikowaną wełnę typu angora o wydajności 1-3 kg od samicy i 3-6 kg od samca. Największym producentem angory jest obecnie Turcja.

.4. Puchowy – kozy te są znacznie mniejsze niż inne. Pokryte są puchem, z którego robi się tkaniny kaszmirowe, łatwe do farbowania. Wydajność mohairu od jednego osobnika sięga do 2,5 kg rocznie, jak u kozy Orenburskiej wyhodowanej w Orenburgu w Rosji.

5. Wszechstronny – należy tu wiele ras (Angielska, Damasceńska, Karpacka, Anglo-nubijska, Kazimierska) często zasiedlających lokalne tereny, do warunków których są szczególnie przystosowane. Głównie hodowane są dla mleka i mięsa. Rasę białą uszlachetnioną charakteryzuje bezrogi łeb, mocna budowa, krótka sierść, dzwonki u szyj samic, a ich waga 50-60 kg. Samce osiągają do 100 kg.

Warto też wspomnieć, iż rasą kóz, która cechuje się wyjątkową skłonnością do obgryzania krzewów jest popularna w basenie Morza Śródziemnego i wyhodowana na Malcie koza maltańska. Przez tę swoją skłonność do czynienia szkód jej populacja została np. w Grecji znacznie zmniejszona.

Jedną z największych kóz jest rasa memberska. W kłębie osiąga do 1 m wysokości. Jej sierść jest brązowa, ruda lub czarna. Czasem łaciata. Głowa bezroga ozdobiona długimi do 40 cm, ogromnymi, kudłatymi i obwisłymi uszami. Ma jeden z najdłuższych okresów mleczności dochodzący aż do 300 dni w roku.

W naszym społeczeństwie uparcie egzystuje wierzenie, że mleko kozy jest niesmaczne i po prostu śmierdzi. Ten zapach jest wynikiem złego przygotowania mleka przez dojarza. Wystarczy świerzy udój zostawić w szerokim naczyniu na dworze, najlepiej na wietrze, do całkowitego wystudzenia. Zapach się z całą pewnością ulotni. Zaś kozie mleko jest znacznie zdrowsze i łatwiej przyswajalne niż krowie. Sery kozie są mniej ciężkostrawne, a niektóre z ich gatunków nadzwyczaj cenione u takich znawców tego tematu jak Szwajcarzy czy Francuzi. Mięso, a zwłaszcza koźlina, jest bardzo smaczne, delikatne i chude. Przypomina nieco królika, lecz jest znacznie lepsze i moim zdaniem bije na głowę tak cenioną u nas cielęcinę. Spróbujcie, bo warto.


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Systematyka, odżywianie, oddychanie grzybów i inne...

Systematyka, odżywianie, oddychanie grzybów i inne...


Autor: MeMarie


Przedstawiam kolejny artykuł, tym razem o grzybach. Dokładniej o odżywianiu i sposobie oddychania grzybów. Grzyby są wszędzie...ale co jedzą? Czym oddychają w małych, zamkniętych przestrzeniach? Czym są?? Jak się dzielą? Myślę, że ten artykuł pomoże odpowiedzieć na tego typu pytania...


Systematyka
Grzyby dzielimy na:
Podstawczaki,
Workowce,
Sprzężniowe,
Skoczki,

Co ciekawe, grzyby i zwierzęta, jak się przypuszcza, miały wspólnych przodków! Czy to znaczy, że zwierzęta pochodzą od grzybów? Absolutnie nie. Znaczy , że są bardziej spokrewnione ze sobą niż inne linie rozwojowe. To tak samo jak naszymi przodkami nie są małpy, lecz mieliśmy jakby wspólnych krewnych.
A więc grzybki...to plechowce. Ich ciało nie posiada tkanek, lecz plechę (grzybnię). Komórki grzybni to tzw. strzępki. Posiadają co najmniej jedno jądro.

Podam segregację ze względu na jądro:
- eukariotyczne - 1 jądro,
- dikariotyczne - 2,
- komórczakowe - wiele,

Grzyby często współpracują z autotroficznymi sinicami/zielenicami, co daje nam POROSTY. Obecna systematyki zalicza je do grzybów.

Dwie charakterystyczne cechy komórki grzybowej (bardzo ważne i częste pytanie w szkole):
- chitynowa ściana komórkowa,
- materiał zapasowy to glikogen (jak u zwierząt; u roślin jest skrobia),

Odżywianie.

Grzyby to heterotrofy, więc nie są samowystarczalne. Substancje odżywcze pobierają z otoczenia, najpierw trawiąc je na zewnątrz. Tzn. że wydzielają enzymy trawienne na zewnątrz ciała, co powoduje rozkład subst. organicznych do związków prostych, które są w stanie przeniknąć już przez ścianę komórkową grzybów.

Podział grzybów heterotrofów:

- pasożyty - subst. organiczne pochodzą od org. żywych;

- saprofity - subst. organiczne pochodzą od org. martwych lub ich szczątek.

Oddychanie.

Grzyby oddychają tlenowo lub beztlenowo [fermentacja]. Większość jest aerobami, czyli oddycha tlenowo, jednak zdarzają się anaeroby, które przeprowadzają fermentację jak np. drożdże.


Więcej artykułów o grzybach z obrazkami, znajdziesz na:

http://matura-biol.blogspot.com/p/8-grzyby-empty-for-now.html

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.